Najtragiczniejsze sandomierskie procesy o tak zwane mordy rytualne miały miejsce w latach 1698 i 1710, a w obu przypadkach ich ponurym bohaterem był przedstawiciel ówczesnej elity, sandomierski duchowny, ksiądz Stanisław Żuchowski.
W przypadku wydarzeń z 1698 r. zaczęło się od znalezienia w kaplicy kolegiackiej martwego dziecka. Wkrótce ustalono, że była to Małgorzata, córka mieszczki Katarzyny Mroczkowicowej. W trakcie wstępnego przesłuchania matka zeznała, że dziecko zmarło śmiercią naturalną, w związku z czym zdecydowano ukarać ją jedynie za niepochowanie córki, lecz podrzucenia jej do kaplicy.
Jednak biskup krakowski wyroku tego nie zatwierdził, co stało się przyczyną nowego śledztwa. Co prawda nieznane są przyczyny decyzji biskupa, ale można się domyślać, że jej powodem była ingerencja jednego z antysemicko nastawionych sandomierskich duchownych.
Presja (a być może tortury) sprawiły, że podczas kolejnego przesłuchania matka zmieniła swoje zeznania. Co prawda podtrzymała wersję o naturalnej śmierci córki, ale zeznała, że ciało martwej Małgorzaty oddała Żydowi Aleksandrowi Berkowi, aby ten spuścił z niego krew. Oskarżenie to wystarczyło, aby Aleksander Berek został zatrzymany. I chociaż podczas konfrontacji z oskarżonym Katarzyna odwołała wcześniejsze zeznanie, nie dano jej wiary, co stało się powodem wszczęcia postępowania przed Trybunałem Koronnym.
Stosowane wówczas środki perswazji sprawiły, że podczas następnego przesłuchania Katarzyna Mroczkowicowa podała kolejną wersję wydarzeń. Tym razem zeznała, że Berkowi i jego żonie oddała żywe dziecko, na którym dokonali rytualnego morderstwa, a zwłoki podrzucili do kolegiackiej kaplicy. Koronnym świadectwem winy oskarżonych była próba, którą tak oto wierszem opisał ksiądz Stanisław Żuchowski:
Nad to rozkaże przynieść z Kościoła dziecinę / Aby widzieć zabójstwa znaki, oraz minę / Jaką na ten czas będzie na sobie wyrażał / Czy ze strachu struchleje? czy będzie odgrażał? / Boć to jest na złoczyńców próba pospolita. / Z twarzy czasem co wewnątrz dzieje się wyczyta / Ledwie co z trumny wieka pachołek usunie / W oczach sądu, pospólstwa, w oczach Żyda lunie / Krew się z porżniętych razów: ledwie nie przemówią / Rany wszystkie, kiedy się tak krwią osurowią / Jakby świeżo zadane, płynie aż krew z trumny / Wszyscy wstaną, na taki casus niefortunny / Patrzaią, żałują się, mówią że do Boga, / Krew ta o pomstę woła, i to męką srogą / Drugi raz już wytryska, na on czas w Kościele / Teraz znowu powtórnie, choć siódmej Niedziele / Po zabiciu dziecka. Potym skąd się brała Krew jeszcze? Kiedy wszystkie wygnieciono z ciała, / I z żyłek pryncypalnych, jak kiedy truciznę / Czuje drogi Achates, gęstym surowiznę / Obmywa z siebie zaraz potem i wydaje / Co przeciwna zaraza na niego powstaje. / Tak i ta droga perła, krwawe toczy znoje. / Gdy blisko niego stoją, ludzie winnych dwoje. / Z dawnego doświadczenia te powieści słyną / Że przy zabójcach rany zabitych krwią płyną.
Ten "argument" wszystko przesądził. Bo chociaż, mimo tortur oskarżony nie przyznał się do winy, sąd nie dał mu wiary, , skazując na śmierć zarówno samego Berka, jak i wyrodną matkę.
Zanim przejdziemy do kolejnej zbrodni dokonanej w majestacie ówczesnego prawa, poznajmy ponurą postać, główną personę wydarzeń, które na wieki uczyniły z niego symbol zajadłego antysemity. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz