Rolnik z Durdów znalazł w lesie wycieńczonego i zagłodzonego niemal na śmierć bernardyna. Zadzwonił do urzędu gminy licząc, że urzędnicy zainteresują się losem bezpańskiego psa. Nie doczekał się pomocy, więc zawiadomił wolontariuszy z Tarnobrzeskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Zwierząt "Ogród św. Franciszka". Tym razem dobrze trafił.
Pies dosłownie wyczołgał się z lasu. Był makabrycznie wychudzony i okropnie brudny. Kości, na których wisiała cienka jak pergamin skóra, maskowała jedynie długa sierść, pod którą nie dało się wyczuć ani grama tkanki tłuszczowej. Do tego zwierzę było poranione - część ran było świeżych, inne już zaczynały się goić. Istniało więc prawdopodobieństwo, że był chory. Mógł mieć wściekliznę (tym bardziej znaleziono do w regionie, w którym jakiś czas temu było zagrożenie tą chorobą). (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz