To było zupełnie niezwykłe zdarzenie. Latem 1944 roku, tuż przed rozpoczęciem Akcji "Burza", do legendarnego oddziału "Jędrusie" zgłosił się nowy ochotnik. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że człowiek ten był Niemcem, który wcześniej nosił mundur sił zbrojnych III Rzeszy. Nazywał się MANFRED ZÄNKER (na zdjęciu), a w partyzantce przyjął pseudonim "Malutki.
Pamiętam go dobrze. Jeszcze nie tak dawno pojawiał się regularnie na różnych kombatanckich spotkaniach i uroczystościach. Nosił już wtedy charakterystyczną długą brodę, wcześniej zaś tylko śmieszny wąsik à la Salvador Dali - jak określił to trafnie w swojej książce o Manfredzie Maciej Zarębski, znany regionalista i współzałożyciel Staszowskiego Towarzystwa Kulturalnego.
Gdyby żył, w lutym świętowałby 90. urodziny. Nie doczekał. Zmarł 16 września 2007 roku po długiej chorobie. Na swoim grobie kazał umieścić wielkanocnego baranka i napis "Wesołego Alleluja"! - po polsku. Był nim zawsze, i mocno to podkreślał.
Paradoksalnie jego dzieciństwo i młodość przypadły na czas i miejsce, gdzie taka postawa była szalenie nieprzystająca do rzeczywistości. Mimo to udało mu się zachować wierność przekonaniom. Nie zdołał uniknąć wcielenia do hitlerowskiej armii, ale wymyślał cuda, by uniknąć walki i strzelania do innych. Nawet wtedy, gdy już przystał do "Jędrusiów" i brał udział w wielu ich bojowych akcjach, nikogo nawet nie zranił, i wielokrotnie mówił o tym z prawdziwą dumą.
Manfred urodził się w Budziszynie. Był jedynakiem. Jego ojciec, Oswin, handlował tekstyliami, matka zajmowała się domem. W 1938 roku jako czternastolatek znalazł się w szeregach Hitlerjugend. W nazistowskich Niemczech dla młodych chłopaków alternatywy właściwie nie było. Tyle że Zänker junior już wtedy czuł awersję do nazistowskiej ideologii, i ta niechęć miała mu pozostać już na zawsze.
Gdy w 1942 roku dostał wezwanie do hufca pracy, podjął karkołomną próbę ucieczki do Szwajcarii, gdzie zamierzał poprosić o azyl. Pociągiem dotarł do Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim, a stamtąd do Feldkirch, tuż przy granicy austriacko-szwajcarskiej. Kiedy próbował ją potajemnie przekroczyć, został zatrzymany i osadzony w więzieniu. Trzy miesiące później stanął przed sądem. Zmyślił fantastyczną historyjkę o tym, jak to chciał dotrzeć do feldmarszałka Rommla, żeby walczyć w Afrika Korps. Nie wiadomo, czy sąd uwierzył w jego opowieść, ale faktem jest, że wyrok dostał symboliczny. Niemal zaraz po rozprawie wyszedł z aresztu i skierowany został do hufców pracy we Frauenstein pod Dreznem. (...)
Rafał Staszewski
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz