Zapadł wyrok w głośnym procesie o podpalenie w Sandomierzu. Oskarżony o usiłowanie zabójstwa synowej Tadeusz P. spędzi w więzieniu 15 lat. Ponieważ o sprawie tej pisaliśmy na bieżąco, poprzestanę na lakonicznym przypomnieniu faktów. Katarzyna i Krzysztof pobrali się w 1995 r. Małżeństwo zamieszkało z rodzicami Krzysztofa, który wraz z ojcem wybudował nowy dwupokoleniowy dom.
Młodzi zamieszkali na pierwszym piętrze, a teściowie zajmowali parter. Znający sytuację twierdzą, że rodzinne stosunki były dobre, czego dowodem fakt przepisania na Krzysztofa majątku. Pierwszym aktem rodzinnej tragedii była śmierć Krzysztofa, który w 2011 r. zginął w wypadku motocyklowym. Zdarzenie to całkowicie odmieniło stosunek teścia do synowej, którą zaczął traktować jak złodziejkę majątku. A wszystko dlatego, że przepisanie majątku na Krzysztofa pozbawiało rodziców prawa do spadku, który zgodnie z prawem przypadał wdowie i dzieciom zmarłego.
A ponieważ teść z taką sytuacją nie mógł się pogodzić, co rusz dochodziło do scysji. Właściwie o wszystko, bowiem Tadeusz P. uzurpował sobie prawo do decydowania o każdym wycinku życia synowej. Żądał nawet rozliczania utargu z jej zakładu fryzjerskiego argumentując, iż funkcjonuje on w budynku będącym jego własnością.
Ponieważ Katarzyna nie chciała się podporządkować woli teścia, ciśnienie niechęci wzrastało, aż w końcu doszło do tragedii. Kiedy 19 marca 2012 r. kobieta wróciła z pracy do domu, czekający na nią w garażu teść oblał ją benzyną i podpalił, a próbującą uciec przewrócił i usiłował dusić. Z pomocą przyszedł jej przypadkowy przechodzień, który po uwolnieniu Katarzyny wezwał pogotowie i policję.
Makabryczny czyn teścia Katarzyna przypłaciła oparzeniem niemal połowy powierzchni ciała i niewyobrażalnym cierpieniem. Chcąc oszczędzić jej okrutnego bólu, lekarze dwa miesiące utrzymywali kobietę w śpiączce farmakologicznej. Kilka razy była na granicy śmierci, ale w końcu wszystko przetrzymała.
Nie mniejszy wysiłek musiała włożyć w zaakceptowanie samej siebie, bowiem po głębokich oparzeniach pozostały szpecące blizny, skutkiem czego w jej nowej twarzy trudno dziś doszukać się wcześniejszej urody. Najważniejsze jednak, że żyje. Tym bardziej że ma dla kogo, bo synowie jej potrzebują.
Ponieważ postępowanie jednoznacznie wykazało, że Tadeusz P. z premedytacją dopuścił się zamachu na synową, prokurator postawił mu zarzut usiłowania jej zabójstwa i z aktem oskarżenia skierował sprawę do kieleckiego Sądu Okręgowego, który na jej osądzenie poświęcił około roku. Mimo całkiem jednoznacznych dowodów, Tadeusz P. nie przyznał się do winy, twierdząc, że wszystko to było nieszczęśliwym wypadkiem, a może nawet chęcią wpakowania go w tarapaty.
A przecież w chwili grozy usiłował ratować synową, która dziś odpłaca mu czarną niewdzięcznością. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz