Nad Publiczną Szkołą Podstawową w Zawierzbiu w gminie Samborzec zawisły czarne chmury. Od dawna mówiło się o konflikcie części pracowników z dyrektorem tej placówki, a teraz prokuratura postanowiła wszcząć śledztwo w sprawach, w których wcześniej odmówiła wszczęcia postępowania. Chodzi o podejrzenie nieprawidłowości finansowych.
Śledztwo ma mieć dwa wątki. Pierwszy będzie dotyczyć poświadczenia nieprawdy w fakturach VAT, wystawionych przez jednego z przedsiębiorców za wykonanie usług w szkole, a zatwierdzonych przez dyrektora szkoły, w celu uzyskania korzyści przez osobę zasiadającą we władzach stowarzyszenia, które szkołę prowadzi.
Drugi wątek dotyczy podejrzenia kradzieży 1200 zł, stanowiących nadwyżkę ceny za zakup samochodu, który służy do przewozu dzieci.
Co ciekawe, Prokuratura Rejonowa w Sandomierzu już drugi raz przymierza się do tej sprawy. Za pierwszym odmówiła wszczęcia postępowania. Należy przypuszczać, że zmiana stanowiska nastąpiła po tym, jak została złożona skarga do prokuratury wyższej instancji i Ministerstwa Sprawiedliwości.
Istotne jest też to, że autorem powiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa i późniejszej skargi jest przedsiębiorca, który wspomniane faktury wystawiał, a którego żona do niedawna pracowała w szkole w Zawierzbiu.
Zacznijmy jednak od początku. O nagłośnienie tej sprawy zwrócili się do nas państwo Piotr i Elżbieta Lichtoniowie. Pani Elżbieta do końca ubiegłego roku pracowała w szkole, była też we władzach Stowarzyszenia Przyjaciół Szkoły "Dobro dzieci" w Zawierzbiu, które od dwóch lat prowadzi placówkę. Pełniła funkcję skarbnika.
Lichtoniowie zwracają uwagę na szereg nieprawidłowości, do których, w ich przekonaniu, miało dochodzić w ostatnim czasie w szkole. - Wiem chociażby o tym, że wielokrotnie były wystawiane faktury, na których nie było mojego podpisu, a zgodnie ze statutem stowarzyszenia, na tego typu dokumentach wymagane są podpisy dwóch członków zarządu, w tym skarbnika. To tylko jeden z przykładów - mówi E. Lichtoń.
Kobieta, oprócz tego, że nie pracuje już w szkole, nie jest też członkiem zarządu stowarzyszenia. Lichtoniowie przenieśli swoje dzieci do innej szkoły. Przyznają, że postanowili sprawę nagłośnić, a także powiadomić organy ścigania, ponieważ, według nich, skala nieprawidłowości w szkole jest zbyt duża.
My skupmy się jednak tylko na dwóch wątkach, które będzie badać prokuratura. Pierwszy dotyczy zakupu busa, który niewątpliwie był i jest szkole potrzebny. Podejrzana może być jednak forma i kwota zakupu pojazdu, na co wskazują zarówno państwo Lichtoniowie, jak i dokumenty. Była skarbnik przyznaje, że przed decyzją o zakupie samochodu nie było żadnego zebrania zarządu stowarzyszenia i decyzji o zakupie i wydatkowaniu kilku tysięcy zł.
- Przy wydatkowaniu takiej kwoty zarząd powinien podjąć stosowną uchwałę. Na tej podstawie dyrektor mógłby dokonać zakupu. Mało tego, byłam wówczas skarbnikiem stowarzyszenia i nie podpisywałam żadnych dokumentów w sprawie zakupu busa. Zastanawiam się więc, na jakiej podstawie dysponowano taką kwotą i dokonano przelewu, skoro nie było podpisu skarbnika. Bardzo dziwne wydawało mi się tłumaczenie pana dyrektora, gdy poinformowałam go, że mam podejrzenie, iż bus mógł kosztować mniej. Tłumaczył innym osobom, że musiał zapłacić 15 procent więcej, bo płacił przelewem. Bus został zakupiony na umowę kupna-sprzedaży, konsultowałam się z prawnikiem i nie ma takiego przepisu, by kwota mogła być większa w takim przypadku. Niedługo potem, żeby nie być powiązana z tymi nieprawidłowościami, złożyłam rezygnację z funkcji skarbnika - mówi E. Lichtoń.
W tym, co mówią państwo Lichtoniowie, może być coś na rzeczy, skoro bus został kupiony na początku września ubiegłego roku, a pod koniec listopada odbyło się posiedzenie komisji rewizyjnej stowarzyszenia, na którym wytknięto uchybienia w tej transakcji. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz