Zamknij

Łowca marzeń

09:14, 29.10.2014 TN Aktualizacja: 09:16, 29.10.2014
Skomentuj

JAKUB RYDKODYM (na zdjęciu) ze Stalowej Woli czerpie z życia najintensywniej jak tylko się da. Choć nie jest milionerem, w ciągu pięciu lat zwiedził niemal całą Europę. Podczas ostatnich wakacji dotarł aż do Chin.

Była to jego najdłuższa podróż i kolejne zrealizowane pragnienie z listy marzeń. To właśnie lista marzeń, czyli osobisty spis rzeczy, które chciałby zrobić w życiu, skłania go do podążania do wyznaczonych celów.

 - Każdy z nas ma jakieś marzenia, ale często nic nie robi, żeby pomóc im się spełnić. Naiwnie wmawiamy   sobie,  że  czekamy  na  odpowiedni  moment, który zresztą prawie nigdy nie nadchodzi. Od dzieciństwa wmawia  się  nam,  że  najważniejsze  to  mieć  jak  najwięcej pieniędzy, żyć w komforcie. Ta przewrotna lista nieustannie przypomina mi, że wspomnienia są ważniejsze niż bogactwo - tłumaczy podróżnik.

Tysiące kilometrów Kuba pokonuje autostopem, bądź tanimi liniami lotniczymi, w których kupuje bilety po bardzo okazyjnych cenach. Jest couchsurferem, co oznacza, że ma swój profil na portalu internetowym, którego ideą jest zapewnianie bezpłatnych noclegów ludziom z całego świata. Sam korzysta z nich przy okazji każdej wyprawy, choć nieraz zdarzało się, że spał na lotnisku, przystanku autobusowym, pod namiotem, który zawsze ma ze sobą, w przyczepach samochodów, jaskiniach. Nie przeszkadza mu też, że przez kilka dni skazany jest na jedzenie przywiezionych z Polski kanapek z pasztetem i omijanie szerokim łukiem restauracji.

-  Moim domem na jedną noc stawały się już dworce i lotniska, pustostany, niezliczona ilość krzaków i plaż, a nawet wysepka na rondzie. Czasem po takim noclegu człowiek budzi się bardziej zmęczony, niż był wieczorem. Ale bywa, że widoki ze śpiwora są tak malownicze, że przewyższają pięciogwiazdkowe hotele - twierdzi Kuba.

Chęć  poznawania  świata,  docierania  do  jego  różnych zakątków  Jakub  odziedziczył  po  swojej  mamie.  To  ona zabierała go na wypady w ukochane Bieszczady, zaszczepiając w synu pasję podróżniczą.

- Po zdaniu matury w 2009 roku  czekały  mnie  najdłuższe  wakacje.  Postanowiłem,  że nie zmarnuję ani jednego dnia. Słowa dotrzymałem, bo odwiedziłem  Bieszczady,  Tatry,  Sudety,  Góry  Świętokrzyskie, Beskid  Żywiecki,  rowerem  przemierzyłem  Lasy  Janowskie, załapałem się na spływ kajakowy po Czarnej Hańczy i podjąłem  tygodniową  "Wędrówkę  bez  pieniędzy"  śladami  św. Franciszka. W grupie kilkunastu mężczyzn błąkałem się po wsiach  w  okolicy  Kazimierza  Dolnego,  żebrząc  o  jedzenie i nocleg za pracę - wspomina Jakub.

Wiara w życiu młodego mężczyzny ma ogromne znaczenie, dlatego modlitwa jest nieodłączną częścią każdej z jego wypraw.  Po  pierwszym  roku  studiów  -  budownictwa  na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie - Kuba wyruszył w pieszą pielgrzymkę do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostella. Pokonał ponad 2 tysiące kilometrów stopem i 900 kilometrów pieszo, wzdłuż północnego wybrzeża słonecznej Hiszpanii. - Szedłem przez lasy eukaliptusowe, których zapach kojarzy się z gumami Winterfresh. Mijałem wsie ze szczękającymi przy każdym domu psami, gdzie unosiła się  woń  rozrzuconego  gnoju.  Na  koniec,  na  symbolicznym słupie  z  napisem  0  km,  na  znak  oczyszczenia  zostawiłem jedno z ubrań - zdradza podróżnik.

 Każdą z podróży stalowowolanin dokumentuje na swoim blogu "Plecak wspomnień". Czytając go, można Kubie pozazdrościć odwagi, pasji, konsekwencji i gospodarności, bo  dewizą  młodego  mężczyzny  jest  docieranie  do  różnych zakątków świata za jak najmniejsze pieniądze.

Dla przykładu trzydniowy wypad do Norwegii, najdroższego państwa w Europie, kosztował go zaledwie 150 złotych, z  czego  8  złotych  zapłacił  za  bilety  lotnicze.  W  podróż zabrał wówczas swoją mamę, która chciała zobaczyć zorzę  polarną.  W  kraju  fiordów  podróżnik  gościł  jeszcze dwukrotnie. Dotarł na Preikestolen, uznawany za jeden z największych cudów natury na świecie, przedstawiany we wszystkich rankingach miejsc, które trzeba zobaczyć. Zamieszczany  na  okładkach  większości  przewodników po Norwegii. Ta malownicza "skalna półka" zawieszona sześćset metrów nad błękitnym fiordem, wydawać by się mogło, że nieosiągalna, znalazła się na długiej liście marzeń K. Rydkodyma.

 - Gdy z towarzyszami mojej podroży, zziębnięty i  zmęczony, stanąłem na wymarzonej "skalnej półce", nie mogłem z zachwytu wypowiedzieć ani słowa. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że Norwegia jest jednym z piękniejszych krajów, jaki miałem okazję zobaczyć - zaznacza.

Jakub  to  zapalony  autostopowicz.  Nie  radzi  on  jednak z tego środka lokomocji korzystać kobietom. Wielokrotnie brał udział w mistrzostwach autostopowych organizowanych przez Uniwersytet Jagielloński. W ten sposób przemierzył kolejne kraje: Rumunię, Francję, Rosję, Izrael, kraje bałkańskie - długo można by wymieniać. Ważne jest jednak to, co Jakub wynosi ze spotkań z przeróżnymi ludźmi.

 - Na szczęście na mojej drodze doświadczyłem bardzo dużo życzliwości ze strony obcych dla mnie osób. Miałem styczność z ludźmi wysoko postawionymi, ale też prowadzącymi zwyczajny tryb życia. Podczas kilkugodzinnej jazdy opowiadali o swoim życiu, zdarzało się, że zapraszali na nocleg czy kolację. Okazywało się, że nawet jeśli nie znali języka angielskiego, którym posługuję się w czasie podróży, udawało nam się jakoś porozumieć. Te spotkania są dla mnie bezcenne - uważa J. Rydkodym.

Nasz bohater nieraz wpadał na szalone pomysły. Zdarzyło  się,  że  zorganizował  wypad  na  obiad  do...  Włoch. Wyszukał bilet w obydwie strony za 77 złotych i z kilkoma kolegami  ze  studiów  poleciał  do  miasteczka  Bergamo. Nie obyło się bez wypicia rankiem włoskiego cappuccino, zwiedzania okolicy, no i punktu kulminacyjnego wyprawy.

- Poszliśmy do prawdziwej, włoskiej pizzerii i zamówiliśmy najtańszą margaritę. Obiad, jak na tutejsze zwyczaje przystało, popiliśmy winem, polecanym jako "specjalność lokalu". Kiedy kelner przyniósł rachunek, nieco zaskoczyło nas dodatkowe dziesięć euro, którego nie przewidzieliśmy. Okazało się, że we Włoszech popularny jest zwyczaj tzw. wymuszonych napiwków. Za każdą osobę dolicza się "servicio", warte w tym przypadku dwa i pół euro. (...)

Monika Stojowska

Więcej w papierowym wydaniu "TN".

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%