- Dokładnie 10 lat temu stanął Pan na czele świętokrzyskiego samorządu. Miał Pan wówczas 32 lata i był najmłodszym marszałkiem w kraju.
- Również teraz, mimo że minęło dziesięć lat, ciągle jestem najmłodszy (śmiech). Oczywiście na początku bywało różnie. Wcześniej funkcjonowałem już w samorządzie i piastowałem w nim różne funkcje, ale tu trzeba było wziąć na barki znacznie większą odpowiedzialność. Pierwsza kadencja minęła pod znakiem trójpartyjnej koalicji, był to więc układ, w którym przyszło czasem mocno się gimnastykować. Jednocześnie trwały przygotowania do wdrożenia pierwszego Regionalnego Programu Operacyjnego, co wiązało się z dużą ilością różnego rodzaju spotkań, konsultacji i wyjazdów. Tempo pracy było ogromne.
- W pańskiej rodzinie były wcześniej tradycje samorządowe albo polityczne?
- Bardziej może społeczne. W czasie wojny dziadek pełnił funkcję sołtysa. Babcia z kolei była bardzo zaangażowana w działalność różnego rodzaju ruchów kościelnych. Cieszyła się wielkim autorytetem. W naszej miejscowości była taką, można powiedzieć, instytucją pierwszej pomocy. Sam pamiętam, jak w środku nocy ludzie dobijali się do jej okna, bo na przykład zachorowało komuś dziecko i trzeba było szybko coś poradzić, albo chociażby ochrzcić je. Moja mama była przez chwilę radną, zatem jakichś tradycji rzeczywiście można byłoby się u nas doszukać...
WIĘCEJ W NAJNOWSZYM WYDANIU "TYGODNIKA NADWIŚLAŃSKIEGO" LUB eTN.
Rozmawia: Rafał Staszewski
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz