Arnold Szyfman (na zdjęciu) - wybitny reżyser i twórca Teatru Polskiego w Warszawie, przez wiele wojennych miesięcy ukrywał się w Czyżowie Szlacheckim koło Zawichostu. Zagrożony aresztowaniem artysta, na Sandomierszczyźnie znalazł bezpieczny azyl. Swoje okupacyjne przeżycia Szyfman opisał po latach w znakomitej książce wspomnieniowej "Moja tułaczka wojenna".
Przez jej karty często przewijają się znajomo brzmiące nazwy miejscowości i nazwiska osób związanych z naszym regionem.
Urodzony w Ulanowie na Podkarpaciu Arnold Szyfman jeszcze za życia stał się legendą teatru. Sam nie występował na scenie, rzadko zdarzało mu się również reżyserować spektakle, ale jego pomysły inscenizacyjne przeszły do historii.
Szczególnie rozmiłowany był w monumentalnych widowiskach i takie grane były od samego początku na scenie Teatru Polskiego w Warszawie, założonego przez Szyfmana w 1913 roku. Młody jeszcze, bo 31-letni wówczas, dyrektor świeżo powołanej placówki zdołał zgromadzić wokół siebie grono utalentowanych artystów, których nazwiska albo już zaczynały wiele znaczyć, albo w przyszłości stać się miały bardzo głośne. Leon Schiller, Aleksander Zelwerowicz, Kazimierz Junosza-Stępowski, Stefan Jaracz - to tylko niektóre spośród nich. Kobiecą gwiazdą Teatru Polskiego była Maria Przybyłko-Potocka, prywatnie żona Szyfmana.
Wraz z napaścią hitlerowskich Niemiec na Polskę, dla rodziny dyrektora zaczęła się trudna do wyobrażenia gehenna. Szyfman zagrożony był w dwójnasób - jako osoba pełniąca ważną funkcję, a przy tym zasłużona dla polskiej kultury. Do tego samo nazwisko, jak się wkrótce okazało, miało sprawić mu niemało kłopotów. Gestapowcy kilkakrotnie pytali go, dlaczego nie nosi opaski z gwiazdą Dawida? Odpowiadał zawsze tak samo: generalny gubernator może wydawać różne zarządzenia, ale sprawa mojej narodowości, moich uczuć, mojej wiary i moich myśli należy wyłącznie do mnie.
Jedno z wezwań na Aleję Szucha zakończyło się aresztowaniem dyrektora Szyfmana. W celi spędził kilka miesięcy. Wyszedł w końcu na wolność, było jednak oczywiste, że Warszawa przestała być dla niego miejscem bezpiecznym. Zrodził się pomysł ucieczki za granicę. W ostatniej chwili dyrektor zrezygnował z tej propozycji - szczęśliwie, jak się okazało, bo pozostali członkowie grupy przeprawiającej się przez góry zostali zatrzymani przez niemiecką żandarmerię.
Jesienią 1940 roku przemieszkiwał Szyfman przez pewien czas u Jarosława Iwaszkiewicza w Podkowie Leśnej. W październiku przeżył śmierć ojca. W obawie przed ponownym aresztowaniem zaczął używać nazwiska - Adam Spławski. W stolicy i jej okolicach taka konspiracja odnosiła jednak mizerny skutek, bowiem był postacią zbyt dobrze znaną. Pożądanym stał się wyjazd gdzieś na prowincję, gdzie bez obaw można było legitymować się nowymi personaliami. Niebawem nadarzyła się ku temu okazja. (...)
Rafał Staszewski
Więcej w papierowym oraz elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz