MILENA PINTAL (na zdjęciu), tarnobrzeżanka od 10 lat mieszkająca na Lazurowym Wybrzeżu, została finalistką popularnego programu telewizyjnego we Francji. Poza tym Milena jest tak nietuzinkową osobą, że z pewnością warto, byście ją Państwo poznali.
W Polsce telewizja TVN zakończyła emisję programu "Kto poślubi mojego syna?". To tzw. reality show, produkowane według międzynarodowego formatu. Wcześniej zrealizowano go już w 13 krajach Europy. W naszym kraju jakoś nie zdobył popularności (przebił go chociażby rodzimy "Rolnik szuka żony") i pewnie dalszych edycji nie będzie.
Co innego we Francji. Tam pierwszy sezon "Qui veut épouser mon fils?" emitowano już w 2010 roku. Niektóre z ośmiu odcinków cieszyły się 4-milionową widownią. Jedna trzecia włączonych telewizorów miała nastawiony kanał TF1, bo na nim właśnie wyświetlano tę produkcję. Nic więc dziwnego, że stacja poszła za ciosem i w następnych latach zrealizowano edycję drugą i trzecią. W tej ostatniej, w 2014 roku, wystąpiła właśnie Milena Pintal z Tarnobrzega.
Kilka słów wyjaśnienia dla "telewizyjnych laików" nieoglądających tego typu programów. W "Kto poślubi mojego syna?" poznajemy czterech kawalerów (w różnym wieku) oraz ich mamusie. Naprzeciwko tej pary w pierwszym odcinku staje 8 (w polskiej wersji 10) "pretendentek", ubiegających się o względy chłopaka. Gdyby tylko chłopaka...
Kandydatki muszą przede wszystkim zaskarbić sobie względy mamusi, bo to ona cały czas doradza synkowi, którą dziewczynę odrzucić, a którą zostawić w programie. Tak czy inaczej, z odcinka na odcinek dziewczyn ubywa. Poddawane są przeróżnym testom. Sprawdzają się np. w gotowaniu czy "morderczej" wizycie z ewentualną przyszłą teściową w salonie spa. Kilka dni spędzają też w jej (i oczywiście jego) domu. Są też rozrywki - dyskoteki czy wizyty w lunaparku (na szczęście bez mamusi).
Dochodzi, rzecz jasna, do rywalizacji pomiędzy pretendentkami. Każda chce zostać jak najdłużej w programie. Są więc konflikty, kłótnie i łzy. Czyli to, co widownia kocha najbardziej. W ostatnim, finałowym odcinku zostają dwie dziewczyny. I to jednej z nich kawaler wręcza pierścionek zaręczynowy w obecności mamuśki, wszystkich pozostałych dziewcząt i wielomilionowej widowni telewizyjnej. A ona go przyjmuje lub nie... Najczęściej tak.
W castingu do trzeciej edycji francuskiego "Qui veut épouser mon fils" wzięło udział kilkaset dziewczyn z całej Francji. Wybrano, jak łatwo policzyć, 32. Wśród nich Milenę, od 10 lat mieszkającą na Lazurowym Wybrzeżu. Sukces?
- Sukcesem jest wygrać, albo w ogóle wystąpić, w Konkursie Chopinowskim- odpowiada tarnobrzeżanka. - Ja tylko zakwalifikowałam się do popularnego programu rozrywkowego. Cieszę się, że dotarłam do finału. Przeżyłam fantastyczną przygodę na koszt francuskiej telewizji i zyskałam odrobinę popularności. Taki zresztą był mój cel. Prowadzę mały biznes w mieście, w którym mieszkam, i na reklamę telewizyjną musiałabym wydać majątek. A tak ludzie odwiedzają mój butik, by zrobić sobie ze mną zdjęcie i chwilę pogadać. To miłe. A jeśli kupią jeszcze coś przy okazji - jeszcze lepiej!
Zanim opowiemy, co wydarzyło się w finale programu (a wydarzyło się!), słów kilka o tym jak Milena trafiła do Francji.
Dziesięć lat temu nic na tak daleki wyjazd nie wskazywało. Po ukończeniu tarnobrzeskiego LO im. Kopernika, (gdzie miała rozszerzony j. francuski) rozpoczęła studia na romanistyce w krakowskiej Akademii Pedagogicznej. Egzaminy po pierwszym roku - i klapa! Niezaliczona "praktyczna znajomość języka". Wymyśliła, że musi pojechać do Francji, by tę znajomość podszkolić. Pojechała, jak wielu studentów z różnych krajów, jako opiekunka do dzieci. Trafiła do fantastycznej rodziny w Thionville na północy Francji. Po roku "śmigała" po francusku aż miło. Ale do kraju już nie wróciła.
Przeniosła się na południe, do tysiącletniego Aix en Provence (franc. źródła Prowansji). Miasta odwiedzanego, jak nasz Kraków, przez setki tysięcy turystów. Urokliwego, nigdy nie tkniętego przez żadne działania wojenne. Środkiem wąskich ulic biegną rynsztoki (dziś już pod nimi jest kanalizacja)! Miasta nazywanego "miastem tysiąca fontann", choć tak naprawdę jest ich (tylko?) 125. Najstarsza z nich - omszały kamienny sześcian ze strużką ciepłej wody na szczycie - powstała w roku, w którym Kmicic bronił Częstochowy. Aix en Provence jest znanym we Francji ośrodkiem uniwersyteckim.
Z tego ostatniego atutu skorzystała nasza bohaterka. Najpierw zapisała się na studia licencjackie z języka rosyjskiego, a po ich skończeniu "pchnęło" ją na magisterkę z handlu zagranicznego w prestiżowej prywatnej szkole IAE. Wymienia się ona studentami z podobnymi uczelniami z całego świata. Milena mogła wybrać praktykę w Polsce, w znanej szkole im. Koźmińskiego w Warszawie, ale nie. Wybrała egzotykę - Chiny!
Na pół roku trafiła do wielomilionowego Kantonu (obecna chińska nazwa to Guangzhou), światowego centrum handlu tekstyliami. Nawiązane tam kontakty procentują do dzisiaj. Po skończeniu studiów (z najlepszą średnią na roku) dostała świetną pracę w firmie handlującej w całej Europie włóknem szklanym. Odpowiadała za rynki wschodnie z racji znajomości polskiego i rosyjskiego. Francuski, angielski i chiński (no, niedoskonały) w tej pracy także się przydawały. Włókna szklane szybko ją jednak znudziły. Zapragnęła założyć własny biznes.
- Z pomocą rodziny kupiłam lokal na starówce Aix en Provence. Urządziłam tam butik. To nie jest zwykły sklep z odzieżą. Sprzedaję tam rzeczy wyprodukowane pod moją własną marką - "La Petite Bourgeoisie" (franc. mała burżuazja). Projektuję je, zlecam ich uszycie w Chinach, w Kantonie właśnie, i sprzedaję nie tylko w moim sklepie. Mam sieć odbiorców, głównie na południu Francji. Dwóch z nich zdecydowało się na franczyzę, tzn. ich sklepy nazywają się tak samo jak mój, mają ten sam znak towarowy, sprzedają wyłącznie moje ciuchy, a w zamian płacą mi część zysków. Mam nadzieję, że to dopiero początek mojej sieci handlowej (śmiech). Marka obecna jest też w sprzedaży internetowej.
Jeśli dodamy, że ta utalentowana tarnobrzeżanka jest absolwentką szkół muzycznych (I stopnia w Tarnobrzegu i II stopnia w Stalowej Woli) w klasie fortepianu (grała w programie Chopina w jakimś zamku we Włoszech) oraz "liznęła" przez rok aktorstwa w prywatnej szkole w Krakowie, to czy można się dziwić, że omotała "biednego" kawalera z francuskiego programu do szczętu? (...)
Thierry w otoczeniu pretendentek oraz z mamą Elize.
Stalla Bojczuk-Czachór
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz