JACEK SŁOWAK jest żywą definicją słowa obieżyświat. Odwiedził już około 120 krajów - od Tajlandii i Chin, przez Republikę Południowej Afryki, po Grenlandię i Syberię. I ciągle mu mało.
Pan Jacek jest wykładowcą i trenerem w Wyższej Szkole Handlowej. Prowadzi zajęcia w Kielcach i Tarnobrzegu. Dla studentów to facet, który umożliwia im udział w ekspedycjach, na które samodzielnie pewnie nigdy by się nie zdecydowali. Rozmawiamy dzień przed wyjazdem do Szwecji i zaraz po powrocie z obozu wspinaczkowego w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie pojechał niemal prosto z obozu nurkowego w Chorwacji.
- Ostatnio żona powiedziała do mnie: "Pracujesz w szkole dwadzieścia lat, z czego osiem byłeś poza domem" - mówi. - Podróżowanie uzależnia. To jest nałóg. Bywały lata, kiedy 15 czerwca wyjeżdżałem na półtoramiesięczny obóz płetwonurkowy, później przez miesiąc byłem na obozie wspinaczkowym, a następnie od razu jechałem na półtoramiesięczny obóz judo. Do domu wracałem 10 października. Później, w zimie, w połowie stycznia, jechałem na obóz narciarski i wracałem 15 marca. W międzyczasie trafiały się też jakieś krótsze wypady.
Jak mówi, 99 procent pieniędzy na wyprawy pozyskuje od różnych sponsorów. Dużo pomaga mu też uczelnia. - Gdy pytam studentów, czy są zainteresowani udziałem w jakimś wyjeździe, zwykle pojawia się pytanie, ile to będzie kosztowało. Zawsze odpowiadam, że tyle, ile zaangażowania włożą w organizację tego przedsięwzięcia. Nie jest bowiem sztuką wydać pieniądze, ale je pozyskać. Jak ktoś mówi: "jeśli to kosztuje trzy tysiące, to ja się piszę", to pytam go skąd ma te pieniądze? Dostał od ojca? Ukradł? Tacy ludzie nie jadą ze mną. Jadą ci, którzy pokażą, że naprawdę tego chcą. Pomogą w zorganizowaniu funduszy, załatwią sponsora, pójdą do dodatkowej pracy, żeby mieć parę złotych. Dzięki temu wiem, że oni żyją tą wyprawą już pół roku przed jej startem, wiem, że naprawdę chcą wziąć w niej udział. A czy samo podróżowanie jest kosztowne? Z Teheranu do Delhi, 1600 kilometrów, można przejechać za dziewięć dolarów. W Chinach za trzy dolary można luksusowo przeżyć dzień. W Kambodży za dziesięć dolarów dostanie się cały stół ryb. Oczywiście przejazdy dużo kosztują, ale dużo podróżując nabywa się prawo do różnych upustów. Do Islandii lecimy na przykład za 700 złotych, w dwie strony. A bierzemy ze sobą dużo sprzętu, więc to też wpływa na cenę.
W Jordanii w czasie objazdu Morza Martwego nasz rozmówca był świadkiem kamienowania. - Będąc na bazarze w Ammanie, nagle usłyszeliśmy krzyki, a po chwili zobaczyliśmy uciekającego młodego chłopaka. Tłum dogonił go pod świątynią. Rzucano tam w niego kamieniami aż stracił przytomność. Okazało się, że ukradł pomarańcze. Nie wiem, czy przeżył.
Jak mówi, podróżując do obcych krajów, warto poznać obyczaje, jakie w nich panują. Czasami bowiem zupełnie nieświadomie można się wplątać w kłopoty. - W Libii, na lotnisku w Bengazi, w oczekiwaniu na samolot zaczęliśmy grać w szachy. W tym samym czasie w telewizji przemawiał Muammar Kadafi i. Podszedł do nas policjant i kazał nam przestać grać, bo kiedy przemawia przywódca, to wszyscy muszą słuchać. Nie można robić nic innego, a jak wiadomo, te wystąpienia potrafiły trwać i 12 godzin. Kazał nam słuchać, chociaż nawet gdybyśmy chcieli to robić, to i tak byśmy nic nie zrozumieli.
Najbardziej chwali sobie pobyty w dalekiej Rosji - na Syberii, w okolicach Irkucka, Olchonu. Podróż koleją transsyberyjską trwa jedenaście dni. 68 łóżek w wagonie III klasy, jedna umywalka, jedna toaleta.
- Tam ludzie wiedzą, co to znaczy ciężkie życie, co to głód, ale są bardzo uczynni i przyjaźni, gościnni. W Wierszynie, miejscowości na Syberii, w której mieszkają Polacy, panuje bardzo surowy klimat. Dojechać tam można jedynie od czerwca do września, później ci ludzie są odcięci od świata. Ale sobie radzą i cieszą się każdym dniem. Zwykle nie wracam w miejsca, które już odwiedziłem, ale daleka Rosja stanowi wyjątek od tej reguły. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz