Oglądanie na żywo wyścigu Tour de Pologne to dość specyficzna rozrywka. Sam przejazd kolarzy trwa krótką chwilę. Pasjonatom tego sportu pozostaje napawać się przede wszystkim towarzyszącą mu otoczką, a, jeśli dopisze szczęście, na pamiątkę zabrać do domu bidon...
Największy polski wyścig kolarski przez nasz region przejeżdżał tydzień temu - we wtorek, 5 sierpnia. Był to jego trzeci etap: 174 kilometry z Kielc do Rzeszowa. Nasi czytelnicy pędzących kolarzy mogli oglądać między innymi w Staszowie, Nagnajowie, Tarnowskiej Woli, Nowej Dębie i Kolbuszowej. My wybraliśmy Tarnowską Wolę, gdzie zlokalizowany był jedyny na tym etapie punkt żywieniowy lub - jak kto woli - strefa bufetowa.
Przebiegającą przez tę miejscowość drogę krajową numer 9 całkowicie zamknięto ponad pół godziny przed planowanym przejazdem kolarzy. W lesie przed Tarnowską Wolą, w kilkunastometrowych odstępach, ustawili się członkowie poszczególnych ekip, których zadaniem było podać zawodnikom torby z batonami regeneracyjnymi i bidonami wypełnionymi napojem izotonicznym. Pomiędzy nimi krzątali się ciekawscy mieszkańcy i... kolarze. Nie byli to jednak uczestnicy wyścigu, ale amatorzy tego sportu, którzy - w profesjonalnym rynsztunku - przyjechali tutaj nie tylko po to, by zobaczyć swoich idoli, ale po... ich bidony.
Pierwszą jaskółką sygnalizującą, że lada chwila zza najbliższego zakrętu wyskoczą kolarze, był przejazd eskortującej ich kolumny - kilku policyjnych samochodów i motocykli.
Wyścig kończy dużo większa kolumna aut należących do poszczególnych teamów, z których każde wiezie na dachu kilka zapasowych rowerów. Trzymają się zaraz za kolarzami, aby w razie jakiejś awarii móc błyskawicznie zareagować. Całą tę kawalkadę zamykają karetki pogotowia. Był też helikopter.
Gdy na horyzoncie pojawili się kolarze, w strefie żywieniowej nastąpiło ogromne poruszenie. "Bufetowi" czekali na swoich kolegów, trzymając w wyciągniętych rękach torby z prowiantem. Kolarze w pełnym pędzie chwytali je, a następnie (lub chwilę przed tym) wyrzucali bidony, z których korzystali do tej pory. Kilkanaście sekund później zniknęli z pola widzenia.
"Bufetowi", gdy tylko rozdali wszystkie torby, biegli do samochodów, w których z włączonym silnikiem czekali już pozostali członkowie załogi, i czym prędzej włączali się do kolumny jadącej za kolarzami. W międzyczasie na poboczach drogi trwało polowanie na bidony. Jedni mieli szczęście, bo bidony spadały im niemal prosto pod nogi, inni w pośpiechu przeczesywali przydrożne rowy. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz