Czterech policjantów wywlokło z mieszkania skutego kajdankami, bosego, ubranego tylko w spodnie i podkoszulek mężczyznę i załadowało do radiowozu. Przewieźli go do komendy, wtrącili na kilka godzin do celi, a potem, wciąż bosego i niekompletnie ubranego, odstawili do Sandomierza. Nie był to groźny gangster czy handlarz narkotyków, lecz 76-latek po dwóch ciężkich operacjach, ze zdiagnozowaną śmiertelną formą białaczki szpikowej. Policja interweniowała, bo odmówił dobrowolnego udania się na badania.
Wydarzenia, które opisaliśmy, miały miejsce w czwartek, 22 lutego, w Tarnobrzegu przy ul. Dekutowskiego. Na zewnątrz był mróz i śnieg.
- Przed godziną 8 do drzwi zapukali policjanci oznajmiając, że przyszli, żeby doprowadzić mnie do psychiatry w Sandomierzu - opowiada Jan Mazur. - Powiedziałem im, że jestem chory, że właśnie wróciłem ze szpitala, gdzie potwierdzono u mnie nieuleczalną formę białaczki, a do tego mam zapalenie żył. Poprosiłem, żeby zadzwonili po lekarza i jeżeli on stwierdzi, że mogę jechać, to pojadę... (wel)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz