Z jakichś niezrozumiałych dla przeciętnego mieszkańca miasta powodów tarnobrzescy urzędnicy od kilku lat uparcie ignorują prośby o wykonanie kosmetycznych prac na ścieżkach rowerowych i chodnikach, które poprawiłyby bezpieczeństwo ich użytkowników. Chodzi o usunięcie z ich środka znaków drogowych, które bezmyślnie ustawiono tam podczas przebudowy ulic Sikorskiego i Sienkiewicza.
Temat ten poruszaliśmy już wiele razy - udowadniając między innymi, że były prezydent miasta mylił się twierdząc, że przez pięć lat, czyli czas tak zwanej trwałości unijnego projektu, nie można ruszyć ani jednego słupka. W instytucji, która finansowała tę inwestycję powiedziano nam, że nie ma żadnych przeciwwskazań dla przesunięcia słupków poza chodniki i podwieszenia znaków nad nimi, na ramionach w kształcie odwróconej litery "L".
W ciągu ostatnich kilku lat o interwencje w tej sprawie prosili nas zarówno przedstawiciele środowiska rowerzystów, którzy mieli żal do urzędników, że ci nie konsultują z nimi tak ważnych spraw, jak i "niedzielni" miłośnicy dwóch kółek, którzy przez nieuwagę wpadali w nieszczęsne słupki.
Jedni i drudzy liczyli, że po zmianie władzy w mieście w końcu temat ten ruszy z miejsca. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, prezydent Grzegorz Kiełb w styczniu mówił nam bowiem, że spotka się w tej sprawie z rowerzystami. W marcu dostaliśmy z urzędu informację, w której napisano między innymi, że "rzeczywiście jest z tym problem w paru miejscach" i "w najbliższym czasie zostanie dokonany przegląd, po którym będzie wiadomo, gdzie i za ile będzie można dokonać zmian czy poprawek".
Mijały jednak kolejne miesiące, a sprawa stała w miejscu. Aż w końcu jeden z mieszkańców o "popchniecie" jej do przodu postanowił poprosić radnego Witolda Zycha. Ten skierował do magistratu zapytanie w tej sprawie, lecz treść odpowiedzi, która otrzymał, mocno odstaje od rzeczywistości.
- Niejednokrotnie obserwowałem jak ludzie musieli manewrować, żeby nie uderzyć w stojący na środku chodnika znak. Znam też przypadki, w których doszło do uderzenia głową w słup. Wystarczy się zagadać, idąc chodnikiem - mówi radny Zych. - W odpowiedzi, jaką dostałem z urzędu, czytam natomiast, że te znaki nie stanowią zagrożenia i nie było z ich powodu wypadków, co ewidentnie nie jest prawdą. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym oraz elektronicznym wydaniu "TN"
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz