Choć od przeszczepu, który uratował mu życie, minęło pięć lat, to mój bohater wciąż z jakimś niezwykłym błyskiem w oczach mówi o kwiatach w ogrodzie, o ptakach siedzących na gałęzi drzewa i o rosie, po której chodzi o poranku. Dobrze wie, że dostał od Boga i dobrych ludzi drugie życie, więc je teraz smakuje i pieści...
Siedzimy w skromnej pracowni rzeźbiarskiej Andrzeja Cubera w Kołodziejach w gminie Bojanów, w której powstaje dwustronna płaskorzeźba do jednego z okolicznych kościołów. - Taka do noszenia podczas procesji - tłumaczy gospodarz. I pokazuje inne ciekawe prace, wykonane na zamówienie sąsiadów i znajomych, a także przeznaczone na upominki. Bo sława o jego nadzwyczajnym talencie szybko rozniosła się po okolicy.
Miał już wystawę w Domu Rekolekcyjnym św. Józefa, jego płaskorzeźba przedstawiająca patrona parafii św. Jana Gwalberta trafiła ostatnio do kościoła w Stanach. Pierwsze dłuto pan Andrzej zrobił ze starego pilnika. Metal okazał się doskonały i dłuto służy do dzisiaj, choć rzeźbiarz posługuje się teraz profesjonalnymi narzędziami, które kupił w specjalistycznym sklepie.
- Ostrzę je sam, bo z wykształcenia jestem technikiem obróbki skrawaniem, po technikum mechanicznym w Stalowej Woli - mówi.
W 1980 r., jak wielu kolegów poszedł po szkole do Huty "Stalowa Wola". Trafił na Z-5, na montaż zbrojeniowy, do pracy o której marzył od dziecka. Wkrótce upomniało się o niego wojsko, a kiedy wrócił po dwóch latach, z traumatycznymi doświadczeniami związanymi ze stanem wojennym, zaproponowano mu gorsze i dużo mniej ciekawe zajęcie. Więc nie zgodził się pracować przy klejach i - jak mówi - chodzić cały dzień jak ogłupiały. Przeniósł się do Ośrodka Badań Uzbrojenia. - Kiedy nastąpiło załamanie produkcji wojskowej, przeniosłem się do administracji mieszkaniowej HSW. Ale wkrótce Huta zaczęła się rozpadać na kolejne spółki. Wróciłem na tlenownię, gdzie w systemie czterobrygadowym przepracowałem ponad dwadzieścia lat, do chwili choroby i przejścia na rentę - wyjaśnia koleje swojej drogi zawodowej. Kiedy rozmawiamy o przeszłości, do pracowni wchodzi kolega, prosząc pana Andrzeja o wyrzeźbienie napisu i elementu dekoracyjnego do wieńca na zbliżające się dożynki.
- Ludzie się dowiedzieli, że rzeźbię w drzewie, zobaczyli efekty, więc tych zamówień jest coraz więcej - tłumaczy. Mówi, że nie spodziewał się takiego zainteresowania kiedy przed dwoma laty po raz pierwszy wyrzeźbił napis do wianka. Zrobił to bez wysiłku, jakby operowania dłutem w lipowym drzewie uczył się od dziecka. - I wtedy się zaczęło. W końcu musiałem wyremontować jedno z pomieszczeń w budynku gospodarczym i zorganizować tam pracownię - wyjaśnia.
Całe życie był szczupły, w młodości intensywnie uprawiał sporty - był bramkarzem w LZS Przyszów, a w Stalowej Woli biegał pod okiem trenera lekkoatletów Stanisława Anioła. W połowie lat 80. zawarł związek małżeński, zbudował dom w Kołodziejach, później przyszedł na świat syn, po nim dwie córki. Normalne życie z problemami i radościami, których źródłem stały się przede wszystkim córki - świetne uczennice i utalentowane lekkoatletki. - Ja w młodości biegałem, biegała też żona. Dziewczynki miały po kim odziedziczyć talent - śmieje się dumny ojciec, pokazując rzędy medali i pucharów z zawodów mistrzowskich - szkolnych, regionalnych, krajowych - które od lat przywożą: Agnieszka, obecnie studentka Politechniki Krakowskiej i zawodniczka Cracovii, oraz Karolina, uczennica Liceum Samorządowego i zawodniczka "Sparty" Stalowa Wola. Pierwsza niedawno zdobyła złoty medal w sprincie na Akademickich Mistrzostwach Polski, druga - złoty medal w sztafecie 4x400 m na XX Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży we Wrocławiu. Ale przyszła druga połowa poprzedniej dekady, a z nią wydarzenia, które radykalnie zmieniły uporządkowane życie pana Andrzeja i jego rodziny. (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz