Zwolennicy mówią, że najważniejsza jest możliwość korzystania z demokracji bezpośredniej; przeciwnicy - że rachunek za to jest zbyt wysoki, a efekty co najmniej dyskusyjne. Mowa oczywiście o referendach lokalnych, które mnożą się jak grzyby po deszczu. W naszym regionie mieliśmy ostatnio dwa referenda i oba zostały przez Państwową Komisję Wyborczą uznane za nieważne.
W referendum w sprawie odwołania wójta Obrazowa Krzysztofa Tworka wzięło udział niecałe 6 proc. z prawie 5,5 tys. uprawnionych do głosowania. W Gorzycach, gdzie w poprzednią niedzielę głosowano nad odwołaniem wójta Mariana Grzegorzka, z frekwencją było nieco lepiej - w referendum uczestniczyło 15 proc. z ponad 10,9 tys. uprawnionych do głosowania.
Referenda połączyło poza niską frekwencją również to, że ponad 90 proc. osób, które wzięły w nich udział chciało odwołania obu włodarzy gmin. Zastanówmy się więc, czy w świetle tych - co tu dużo mówić - fatalnych wyników frekwencyjnych, należy ograniczyć możliwości przeprowadzenia referendów lokalnych.
Najpierw zacznę od refleksji osobistej, jako człowieka, który budowaniu samorządu terytorialnego przyglądał się z bliska od pierwszych wyborów do gmin w maju 1990 roku. Nie mam wątpliwości, że zasada wyboru wójta, burmistrza i prezydenta miasta oraz zarządu gminy przez radę gminy, która obowiązywała od 1990 do 2002 roku, dawała radnym zdecydowanie większą kontrolę nad poczynaniami gminnych włodarzy.
"Bat" w postaci szybkiego odwołania przez radę gminy sprawiał, że wiele decyzji było wcześniej konsultowanych, dzięki czemu wyborcy, ale przede wszystkim radni mieli poczucie wpływu na bieg spraw lokalnych. I tu wspomnę o odwołanych w latach 90. burmistrzu Sandomierza i prezydencie Tarnobrzega, którzy stanowiskami zapłacili za błędne, zdaniem radnych i wyborców, decyzje gospodarcze.
Jednak silna władza rady gminy prowadziła także do działań destabilizujących pracę lokalnego samorządu, a polegających na permanentnych próbach odwołania wójta. Przykładem są wielokrotne zabiegi radnych o odwołanie wójta Zaleszan. Między innym dlatego ustawodawca postanowił, że od wyborów samorządowych w 2002 r. wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast nie będą już "zakładnikami radnych" i zostaną wybrani w wyborach bezpośrednich, stając się silnym "organem stanowiącym jednostki samorządu terytorialnego".
Zdecydowano również, że ich odwołanie będzie dużo trudniejsze i nastąpi w wyniku ważnego referendum lokalnego. Doszło do tego, że aby głosowanie było ważne, do urn musi teraz pójść 3/5 biorących udział w wyborach samorządowych w 2010 r., co okazuje się progiem zaporowym dla organizatorów referendów. (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz