- E tam, uprosili mnie, abym pojechał. Pojechałem więc i... znów wygrałem - Stanisław Popowicz zdaje się bagatelizować swój kolejny sukces, ale widać, że mówienie o tym sprawia mu przyjemność.
I nie ukrywa, że jest w nim, i w jego małżonce, coś, przez co można powiedzieć, że są oboje modelową wręcz ilustracją powiedzenia o naturze, która ciągnie wilka do lasu. Oboje swe rodzinne korzenie mają na Kresach, a Lwów jest dla nich miastem szczególnym, o którym nie potrafią mówić bez emocji. I tych najlepszych, wynikających z zachwytów nad niezmiennie wspaniałą kuchnią Kresów, i przede wszystkim ze wzruszeń nad kunsztowną urodą tego miasta i jego znaczeniem dla historii Polski (mają to w małym palcu, nie raz zdarzało się im poprawiać i korygować opowieści miejscowych przewodników). I tych mniej dobrych, powodowanych przygnębieniem towarzyszącym obserwowaniu tego, jak wiele bezcennych dla polskiej kultury i polskiej historii zabytków wciąż beznadziejnie się sypie, sprawia wrażenie porzuconych, bezpańskich. - I tak w ostatnich latach poprawiło się. Jest więc nadzieja - dodaje pan Stanisław. Pociesza się, że kiedyś, jako młody architekt, robił inwentaryzację zabytków Krakowa będących w podobnym stanie, a teraz te same obiekty to istne perły o blasku na cały świat... (jr)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz