Niedawno informowaliśmy, że grube miliony, jakie Tarnobrzeg zarobił w tym roku na sprzedaży mienia pochłonie dziura budżetowa w systemie oświaty. Podobnie będzie w roku 2014. Jak długo jeszcze wszystko, co zarobi urząd, będzie przepadać w tej "studni bez dna"?
Jak mówi Maria Nabrzeska, skarbnik tarnobrzeskiego Urzędu Miasta, w 2014 roku dziura w oświatowym budżecie będzie mieć rozpiętość od 15 do 17 milionów złotych. Sytuacja będzie gorsza niż w roku bieżącym, bo subwencja oświatowa z budżetu państwa będzie o 930 tysięcy złotych niższa. - Wszystkie dodatkowe dochody, które pojawiały się w ciągu roku, były przekazywane na oświatę i tak będzie również w roku 2014 - zapowiada M. Nabrzeska.
Podobnie było także w poprzednich latach. Prezydent Norbert Mastalerz (na zdjęciu) sytuację z niebilansująca się oświatą nazywa "pułapką zastawioną przez poprzednią ekipę rządzącą". Pytanie tylko na kogo? W końcu ta poprzednia ekipa wcale władzy oddawać mu nie chciała. Co więcej, chciałaby ją odzyskać.
- Obecna ekipa zarządzająca miastem nie wpadła w tę pułapkę, bo cały czas myślimy, jak uzyskać dodatkowe dochody, które idą - mówię jasno - nie na inwestycje, a na dopełnienie powinności gminy względem oświaty - mówi prezydent.
N. Mastalerz mówi wprost, że w mieście jest za dużo publicznych placówek oświatowych - dwa "zbędne" przedszkola i jedno gimnazjum. Mówi też o problemie z zapełnianiem klas pierwszych podstawówek. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest oczywiście niż demograficzny - dzieci jest coraz mniej, szkół wciąż tyle samo, a koszty ich utrzymania z roku na rok większe.
Dlaczego zatem władze miasta nie podejmują prób reformowania tego systemu? N. Mastalerz na przełomie pierwszego i drugiego roku swojej prezydentury (przełom roku 2011 i 2012) podjął taką próbę. Chodziło, między innymi, o likwidację przedszkoli nr 5 i 7 oraz Gimnazjum nr 1.
Większość radnych nie poparła jednak tej propozycji, a prezydent zapowiedział, że w tej kadencji podobnych inicjatyw podejmować już nie będzie. Dlaczego tak się stało? Oficjalnie większość radnych mówiła, że reforma była źle przygotowana, przez co spotkała się z wielkim oporem ze strony społeczeństwa (nie obyło się bez licznych protestów, między innymi w czasie posiedzenia Rady Miasta, gdy zapadały decyzje).
Mniej oficjalnie przyznawali natomiast, że podnosząc rękę "za", nie chcieli popełnić "politycznego harakiri" - patrząc przez pryzmat kolejnych wyborów. Politycznym samobójcą nie jest też N. Mastalerz, więc ani w tym roku, ani tym bardziej w roku wyborczym 2014, nie podniesie już ręki na szkoły.
Dodatkowo decyzja z przełomu 2011 i 2012 daje mu alibi w kwestii problemów budżetowych związanych z oświatą - pozawala odsunąć od siebie odpowiedzialność między innymi za to, co stało się z pieniędzmi ze sprzedaży PEC.
- Utrzymując tak dużą sieć placówek oświatowych, świadomie decydujemy się na to, że pieniądze na ich utrzymanie będą pochodziły z tak zwanych dochodów własnych gminy - sprzedaży mienia, akcji i udziałów, dywidend czy zwrotu VAT-u. To pochodna decyzji radnych. Pytanie, czy to dobrze, czy źle, należy zadać właśnie im - mówi. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz