Sprawa ta wydaje się niewiarygodna. Poszkodowanych jest blisko pół tysiąca firm z całego kraju, zatrudniających około 25 tys. pracowników! Wśród nich kilka, albo nawet kilkanaście z naszego regionu. Chodzi o oszukańczą firmę pośrednictwa pracy, która mogła narazić przedsiębiorstwa na straty rzędu 62 mln zł.
Polskie organy ścigania i organy skarbowe, zamiast ścigać właściciela tej firmy, próbują ponownie ściągnąć należności od podmiotów, które te należności już raz uiściły. Afera związana z firmą outsourcingową, której właścicielem jest niejaki Zdzisław K. wyszła na jaw już kilkanaście miesięcy temu, jednak dopiero niedawno wielu przedsiębiorców dowiedziało się o sobie i postanowili wspólnie walczyć o swoje pieniądze i dobre imię.
Przeciw każdemu z nich prowadzone są postępowania sądowe, należności dochodzi również Urząd Skarbowy i ZUS, który wszczął tysiące postępowań, bo każde dotyczy jednego pracownika. Niezależnie od tego, sprawę prowadzi również wrocławska Prokuratura Okręgowa. Wśród oszukanych firm, tylko z naszego regionu, są przedsiębiorstwa ze Skopania, Tarnobrzega, Ożarowa, Gorzyc i Sandomierza.
I to właśnie sandomierski przedsiębiorca Jacek Sieradzki (na zdjęciu), zgodził się nam opowiedzieć o kulisach sprawy i problemach, z którymi musi się teraz borykać.
Jacek Sieradzki jest właścicielem stacji paliw, a także myjni samochodowej, stacji kontroli pojazdów oraz pensjonatu przy ulicy Krakowskiej w Sandomierzu. W jego przypadku sprawa dotyczy 18 pracowników. Wszystko zaczęło się jeszcze w 2012 roku. - Dowiedziałem się, że jest pewna firma, świadcząca usługi tzw. outsourcingu pracowniczego, a mówiąc wprost firma pośrednictwa pracy. Wszystko jest legalne, takie firmy działają na rynku, a z ich usług korzystają największe zakłady pracy w regionie. Pomyślałem, że może warto by nawiązać współpracę z tą firmą. Doszło do spotkania z grupą przedsiębiorców w Dębicy, gdzie ta firma miała biuro. Mówiono nam, że to spółka z niemieckim kapitałem, zatrudnia bardzo dużo ludzi, także w Niemczech. Postanowiłem nawiązać z nią współpracę. Moja korzyść polegała na tym, że przekazując moich pracowników firmie pana K., która nota bene później kilkakrotnie zmieniała nazwę, w ogólnym rozrachunku ponosiłem o kilkanaście procent mniejsze koszty. Najważniejsze było to, że wszystkie sprawy pracownicze, w tym odprowadzanie składek i podatków, a także szkolenia, przechodziły na nią. Ja po prostu zawarłem z tą firmą umowę, na podstawie której pracownicy byli w niej zatrudnieni, a mi świadczyli pracę. Umowa została profesjonalnie skonstruowana, analizowali ją moi prawnicy. Nie było żadnych zastrzeżeń - mówi Jacek Sieradzki.
Zgodnie z tą umową firma Zdzisława K. płaciła pracownikom wynagrodzenia do 10 każdego miesiąca. Sandomierski przedsiębiorca regulował fakturę, wystawianą przez tę spółkę, do 12 każdego miesiąca. Mówiąc wprost, chodziło o kontrolowanie regularności wypłat pensji pracowniczych. Umowa pomiędzy firmą Sieradzkiego a firmą outsourcingową została podpisana w maju 2012 roku i na początku współpraca przebiegała bez zastrzeżeń. Pracownicy otrzymywali wynagrodzenia na czas. Kontrolerzy ZUS-u, skarbówki, a także Państwowej Inspekcji Pracy, którzy w tamtym czasie pojawiali się w firmie, nie mieli żadnych zastrzeżeń do sposobu zatrudniania pracowników i rozliczania kosztów pracy.
Pracownicy nawet, tak na wszelki wypadek, sami wystosowali pisma do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, z zapytaniem, czy zostali zgłoszeni do ubezpieczenia i czy firma pana K., która ich zatrudniała, odprowadza wszystkie składki. Na pierwsze pytanie uzyskali odpowiedź twierdzącą, na drugie natomiast, że to jest sprawa ZUS-u i firmy, która ich zatrudnia, bo to ona ponosi za to odpowiedzialność.
Współpraca układała się dobrze przez ponad 1,5 roku, do października 2013 roku, kiedy to pracownicy nie otrzymali wynagrodzeń. - Skoro ta firma nie rozliczyła się z pracownikami, którzy mi świadczyli pracę, to ja nie zapłaciłem jej za moich pracowników. Powiedziałem im, żeby złożyli tam wypowiedzenia, a ja ich później zatrudnię, tak jak to było wcześniej. I tak się stało, pracownicy podpisali ze mną umowy o pracę i myślałem, że na tym sprawa się zakończy. Uznałem, że ta firma outsourcingową, nie płacąc pracownikom, de facto zrywa umowę, a że ja jej również nie zapłaciłem, to uznałem współpracę za zakończoną. Poza tym z tą firmą nie było już wówczas kontaktu, bo prawdopodobnie organy ścigania się nią już zainteresowały. Biura były pozamykane, nawet wypowiedzenia umów o pracę, które pracownicy do nich wysyłali, wracały, bo nie miał ich kto odebrać. Nie sądziłem, że przez tę współpracę spotkają mnie jeszcze dalsze problemy - mówi J. Sieradzki.
Po kilku miesiącach od zaprzestania współpracy z firmą K., Jacek Sieradzki otrzymał wezwanie od urzędu skarbowego w sprawie uregulowania zaległego podatku od wynagrodzeń pracowników, których on przecież nie zatrudniał. Odwołał się do Izby Skarbowej w Kielcach, sprawa była przekładana o kolejne miesiące, wróciła do ponownego rozpatrzenia i na razie cisza.
W połowie ubiegłego roku otrzymał również pismo z ZUS-u informujące, że umowa z firmą outsourcingową została zawarta w sposób nielegalny. W konsekwencji ZUS chce obciążyć go kosztami pracowniczymi za okres, w którym pracownicy, którzy świadczyli mu pracę, formalnie byli zatrudnieni w firmie Zdzisława K. W podobny sposób zostali potraktowani również inni przedsiębiorcy. Wszyscy, w tym Jacek Sieradzki, odwołali się od decyzji ZUS-u. Ostatecznie sprawa trafiła do sądu. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz