Przez kilka tygodni dwóch radnych miejskich Stalowej Woli, LUCJUSZ NADBEREŻNY i RAFAŁ WEBER, rozkręcało, wyglądającą z pozoru poważnie, akcję społeczną ukierunkowaną na ochronę środowiska i ochronę zdrowia mieszkańców miasta.
W kilku spektakularnych turach zbierali podpisy m.in. w sprawie ustanowienia w Stalowej Woli stałego punktu pomiarów zanieczyszczeń atmosferycznych i pomiarów hałasu. Na ogół obywatele ochoczo wpisywali się na listy poparcia, bo któż nie chciałby być młody, piękny, bogaty i zdrowy, a w dodatku - żyć w Edenie istnym...?
Co z tego wynikło? Ano nic, albo niewiele ponad "nic". Można było się o tym przekonać podczas kwietniowej sesji RM, na której zajmowano się m.in. sprawami środowiskowymi. Przedstawiciele Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska nie pozostawili złudzeń co do tego, ile warte są takie inicjatywy, nie mające żadnego związku z profesjonalną oceną sytuacji, i nawet elementarną wiedzą. Stację monitoringu zanieczyszczeń powietrza, która miałaby dać odpowiedź na pytanie o to, czy faktycznie powstające jak grzyby po deszczu zakłady branży aluminiowej stanowią zagrożenie dla środowiska oraz życia i zdrowia ludzi, owszem, zbudować można. To jest jednorazowy koszt rzędu ok. 300 tys. zł, może niewiele więcej. Ale jest zerowa szansa, iż zostałaby ona wpisana w system sieci stacji monitorujących, co pozwalałoby na ciągłe śledzenie wyników pomiarów przez każdą zainteresowaną osobę. WIOŚ nie ma w tym żadnego interesu, bo... ma już taką stację dosłownie na rogatkach miasta, na terenie Niska.
Stoi ona w rejonie dawnych szklarni, więc w linii prostej usytuowana jest od terenów przemysłowych Stalowej Woli mniej więcej tak daleko, jak osiedla Poręby czy Młodynie. A może bliżej. Stację tę zbudowano w Nisku nie bez powodu: około 70 proc. wiatrów wiejących w Stalowej Woli przesuwa masy powietrza znad miasta właśnie na południe, w kierunku Niska, zatem ta stacja dokonuje de facto pomiarów parametrów stalowowolskiego powietrza! Fakt, że kiedy ją budowano, została zaprojektowana pod kątem tzw. wysokich emiterów zanieczyszczeń. Dziś najwyższych w mieście kominów, tak w Elektrowni Stalowa Wola, jak i przy dawnej stalowni HSW, już dawno nie ma, więc charakter emisji zanieczyszczeń jest inny niż przed laty.
Ale to można skorygować modernizując stację i jej wyposażenie. Budowa nowej, na terenie miasta Stalowa Wola bądź jego strefy przemysłowej, jest - jak wspomnieliśmy - realna, ale nieracjonalna. Koszt jej utrzymania musiałoby wziąć na siebie miasto, a i tak nie miałoby technicznym możliwości publikowania on-line wyników pomiarów.
- Można takie stacje budować co kawałek, ale to nie da znacząco lepszego obrazu sytuacji, który uzyskujemy dzięki istniejącej już sieci - rozwiewają złudzenia specjaliści z WIOS. (...)
Jedynym w miarę konkretnym owocem "środowiskowej" sesji RM było podjęcie przez radę kwestii rozbrojenia bomby ekologicznej o sile rażenia znacznie przekraczającej lokalny zasięg. Mowa o wszczęciu procedury pozyskiwania środków na rekultywację szalenie niebezpiecznych stawów osadowych (na zdjęciu), będących smutnym remanentem po najbardziej dzikim i nieokiełznanym okresie działalności Huty "Stalowa Wola", począwszy od roku 1937.
Wtedy, i tak było do połowy lat 70., nie obowiązywały w naszym kraju praktycznie żadne przepisy o ochronie środowiska, więc wyrzucano na dość prymitywnie przygotowane składowiska nie tylko odpady komunalne, ale też sorbenty, materiały filtracyjne, szlamy z usuwania farb i lakierów, mineralne oleje silnikowe, przekładniowe i smarowe. Trafiały tu też szlamy z obróbki metali, odpady poszlifierskie, żużle piecowe, ale też tzw. odpady powytrawialniane, zawierające silne związki kwasowe i zasadowe. (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz