O perypetiach związanych z restauracją zabytkowego, XVIII-wiecznego dworku Horodyńskich w Kotowej Woli pisaliśmy już wielokrotnie. Za każdym razem mieliśmy nadzieję, że kolejna publikacja będzie relacją z otwarcia ocalonego od zagłady obiektu. Niestety...
Odbudowę, przypomnijmy, zapoczątkowało prawdziwe "pospolite ruszenie" mieszkańców gminy Zaleszany, głównie Kotowej Woli, którzy odgruzowali walący się od lat zabytek, przygotowując go do podjęcia prac konserwatorskich i rekonstrukcyjnych. Dopiero kiedy wywieziono stąd 11 wywrotek gruzu, odsłonił się "obraz nędzy i rozpaczy", i stało się wiadomym, jaki ogrom pracy czeka społeczników.
To był rok 2011. Zarówno wcześniej, w fazie przygotowań do odbudowy (Stowarzyszenie "Wolan" założono w 2006 r. głównie z myślą o tym dziele), jak i później, kiedy prace już trwały, układało się różnie, raz lepiej, raz gorzej. Nie brak opinii, że nie wszystkim w gminie podobało się, że ta społeczna inicjatywa zaczyna mieć przysłowiowe "ręce i nogi"...
Doszło nawet do tego, że poprzedni wójt gminy Zaleszany zaczął ścigać komorniczo stowarzyszenie za to, że jakoby nie wywiązywało się z obowiązku utrzymywania pastwisk poprzez ich wykaszanie. Stowarzyszenie pastwiska wydzierżawiło od gminy, aby zarabiać na swe cele statutowe. Dopłaty unijne do pastwisk miały być dla "Wolana" źródłem dochodu. Koszenia pastwisk od pewnego momentu nie prowadzono, bo ktoś... utopił w stawie należący do prezesa stowarzyszenia traktor, którym miały być obrabiane pastwiska.
A wójt uznał, że stowarzyszeniu popuścić nie wolno, i należności za dzierżawę trzeba wyegzekwować. Ta żałosna i kosztowna dla gminy szarpanina trwała od 2007 roku, a więc nieomal od narodzin "Wolana", do końca kadencji poprzedniego wójta. Dopiero po zmianie władzy w gminie udało się tę paranoję przerwać, ale i tak nie na długo. Dotacje na kolejne prace ściągano, skąd się tylko dało - od ministra kultury i dziedzictwa narodowego, z gminy, z Urzędu Marszałkowskiego, od konserwatora zabytków. Też jednak do czasu, bo za sprawą anonimów i donosów kierowanych do konserwatora zabytków "Wolan" stracił deklarowane dotacje, a konserwator, na którego nasłano NIK i prokuraturę - serce do zajmowania się wspieraniem społecznej inicjatywy z Kotowej Woli.
Mimo wszystko, po prawie trzech latach szarpaniny, udało się odbudować mury, stropy, położyć dach i zamontować w budynku solidną stolarkę okienną.
Pojawił się za to kolejny problem: trzeba dokonać odsłonięcia, osuszenia i izolacji fundamentów oraz ułożenia drenażu wokół budynku. Ma to kosztować ponad 61 tys. zł. Lwią część potrzebnej kwoty, 40 tys. zł, udało się stowarzyszeniu pozyskać, mimo wszystko, od konserwatora zabytków. Tyle że do tego dołożyć trzeba byłoby podobnej wysokości kwotę, zapisaną już w budżecie gminy.
I tu zaczęła się kolejna odsłona tragikomedii. Na czerwcowej sesji Rady Gminy nastąpiło preludium do późniejszego ataku. Stowarzyszenie i wójta Andrzeja Karasia zaatakowano za to, że jakoby "nie chcieli" przyjąć 200 tys. gminnych złotówek na prowadzenie prac przy dworku. Zdaniem przewodniczącego Wiktora Przybysza, skoro minister kultury przyrzekł stowarzyszeniu wsparcie w wysokości 300 tysięcy, to "należało wystąpić do rady zwiększając o kolejne 200 tysięcy, to byłoby wtedy zrobione to przedsięwzięcie za 600 tysięcy, a tak to dalej końca nie widać".
W ocenie W. Przybysza zmarnowano okazję na wielkie pieniądze, gdyż stowarzyszenie nie było w stanie wykazać wymaganego wkładu własnego, który to wkład miał zapewnić dar od gminy. Wójt Karaś: - Doprawdy, ręce opadają. Dziesięć razy tłumaczyłem panu Przybyszowi, że stowarzyszenie nie mogło wykazać dotacji gminy jako wkładu własnego. (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz