AK-owiec ciężko pobity na posterunku MO stał już nad wykopanym przez siebie grobem. Ale milicjanci, którymi dowodził funkcjonariusz UB, prawdopodobnie tylko pozorowali egzekucję. Kiedy w końcu wydostał się z ich rąk, poprosił chłopaków od "Majki" o ukaranie oprawców. I to był początek dramatu...
Nocą z 17 na 18 czerwca 1945 r. oddział Narodowego Zjednoczenia Wojskowego sierżanta Stanisława Pelczara pseud. Majka, działający na terenie powiatu niżańskiego, rozbroił posterunek MO w Raniżowie w powiecie kolbuszowskim. Jak wyjaśnia historyk Mirosław Surdej w swojej wydanej w tym roku książce "Okręg Rzeszów NOW/NZW w latach 1944-1947", był to odwet za brutalne pobicie trzech aresztowanych żołnierzy z raniżowskiej placówki AK.
"Jeden z nich, z poranioną twarzą, wybitymi przednimi zębami i ranami ciętymi na ciele, zdołał uciec z miejsca (pozorowanej?) egzekucji już po wykopaniu własnego grobu w pobliskim lesie (egzekucją dowodził funkcjonariusz UB z Kolbuszowej). Ocalony zwrócił się do partyzantów NZW z prośbą o zastraszenie funkcjonariuszy UB, aby zaprzestali stosowania tortur" - pisze historyk z Oddziału IPN w Rzeszowie... (jg)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz