Zamknij

Z kulami na piłkę

10:18, 17.12.2014 TN Aktualizacja: 10:56, 17.12.2014
Skomentuj

Kiedy ponad cztery lata temu ostatni raz rozmawialiśmy z 22-letnim wówczas chłopakiem z podsandomierskich Milczan, był w trakcie zbierania funduszy na zakup profesjonalnej protezy lewej nogi, którą stracił w wyniku nowotworu. Już wówczas uderzył nas niesamowity optymizm MARIUSZA ADAMCZYKA (na zdjęciu w czerwonym stroju).

Uzbierał pieniądze na wymarzoną protezę, spełnia się zawodowo w Warszawie, a nawet trafił do reprezentacji Polski w piłce nożnej osób po amputacjach. Piłka zawsze była jego pasją, a Legia Warszawa wielką miłością. I mimo że od ostatniej rozmowy minęło już  kilka  lat,  to  wydaje  się,  jakby  to  było wczoraj.  Jego  życie  zmieniło  się  diametralnie,  ale  Mariusz  tak  naprawdę  się  nie zmienił.  Nadal  pozostał  tym  samym,  pełnym optymizmu i pasji chłopakiem.

Wspomnienia  kilkuletniej  walki  ze  śmiertelną chorobą,  uciążliwe  leczenie,  aż  wreszcie amputacja  nogi,  nie  mogły  nie  zostawić śladu  w  jego  psychice.  Mimo  to  Mariusz nie okazuje żalu czy złości, już dawno pogodził się z losem. Dzisiaj jest zdrowy i jak sam przyznaje, życie mu się ułożyło. Żyje, rozwija się i realizuje swoje pasje, chociaż w pewnym momencie lekarze nie dawali mu większych szans.

Koszmar Mariusza zaczął się pod koniec 2000 roku. Miał wówczas 12 lat i uczęszczał  do  jednej  z  sandomierskich  podstawówek.  Był  dobrym  uczniem,  a  przede wszystkim aktywnym sportowcem. Biegał, jeździł na zawody sportowe, grał w piłkę nożną,  próbował  piłki  ręcznej.  Miał  plany związane ze sportem. Ostatnie zawody sportowe, w których wziął udział, odbyły się 11 listopada tamtego roku. Był to Bieg Niepodległości. To po nim zaczął odczuwać  ból  w  kostce.  Diagnoza  okazała  się szokiem - osteosarcom, czyli mięsak kościopochodny,  nowotwór  złośliwy  kości, atakujący osoby w wieku 12-22 lat.

Rozpoczęło się intensywne leczenie, Mariusz przerwał naukę w szkole. W marcu 2001 roku doszło do pierwszej operacji. Wycięto mu  guza  wielkości  pięści.

 - Pamiętam  to traumatyczne przeżycie, gdy powiadomiono mnie, że mogę stracić nogę. Nie było wyjścia i rodzice podpisali stosowne dokumenty, bo rozwój guza był szybki i nie można było dłużej czekać. Pierwsze moje słowa po operacji to pytanie do lekarza, czy mam nogę. Gdy odparł, że tak, powiedziałem sobie, że muszę dać radę. Przecież przede mną jeszcze całe życie. Wtedy myślałem, że walka z rakiem się zakończyła.  Niestety,  później  przekonałem się, że nie. Nigdy bym się nie spodziewał, że walka z nim będzie trwała tyle lat - mówił Mariusz  w  rozmowie  z  nami  przed  czterema laty. Rozpoczął chemioterapię i wydawało się, że nowotwór ustępuje. Mijały kolejne lata.

Chłopak  skończył  gimnazjum  i  rozpoczął naukę  w  sandomierskim  "Ekonomiku". Koszmar wrócił w 2005 roku, kiedy podczas rutynowej wizyty w szpitalu wykryto u niego zmiany nowotworowe w płucach. I znowu leczenie, uciążliwa chemioterapia i wreszcie zakończona  sukcesem  operacja.  I  znowu chwila wytchnienia. Po roku nowotwór znowu dał o sobie znać. Bolała go operowana przed sześcioma laty noga. Okazało się, że guz ma trzy centymetry. Kolejna operacja. Tym razem udało się jeszcze uratować nogę.

Mariusz zdał maturę, rozpoczął studia, wyjechał do Warszawy. Pod koniec 2009 roku rak  po  raz  kolejny  o  sobie  przypomniał. Tym razem nogi nie dało się uratować, została amputowana powyżej kolana. To była dla  niego  ogromna  trauma.  Na  szczęście nowotwór ustąpił. Od tamtej pory nie było już nawrotów choroby.

Już od 2005 roku, czyli od czasów problemu z płucami, Mariusz zaczął działać w tzw. grupie "Liderzy", czyli grupie osób, które spotykają  się  osobami  chorymi  na  raka, wspierają je, a przede wszystkim informują, że rak to nie wyrok śmierci. Współtworzył też  fundację  "Liderzy.  Fundacja  osób  po przebytej chorobie nowotworowej".

Po  amputacji  rozpoczął  intensywną zbiórkę pieniędzy na zakup protezy. Sprzedawał na licytacji różne fanty, podarowane mu przez znane osoby, organizował aukcje i zbiórki publiczne. Pomagała mu też jedna z fundacji. Przyznaje, że gdyby nie pomoc wielu przyjaciół, nigdy nie udałoby mu się uzbierać potrzebnej kwoty. Bardzo pomogli mu też kibice Legii Warszawa, drużyny, której  kibicuje  od  dziecka.

- Zależało  mi na  protezie  najlepszej  jakości,  takiej  z  wyższej półki, której koszt wynosił około 130 tys. zł. Chodziło o to, aby chód wydawał się jak najbardziej  naturalny.  Poza  tym  prowadzę aktywny tryb życia i jakość protezy ma w tym wypadku  ogromne  znaczenie.  Ostatecznie cena zakupu protezy była nieco niższa, ale bez pomocy wielu ludzi nigdy nie udałoby mi się uzbierać takiej kwoty. Moja proteza kosztowała tyle, co dobrej klasy samochód - mówi Mariusz.  Kupił  ją  na  początku  2012  roku i  dzisiaj  żartuje,  że  jest  już  ekspertem  od protez, bo wiele godzin spędził na czytaniu różnych  opinii,  przeglądaniu ofert i wyborze tej najlepszej dla siebie. Przyznaje, że proteza  stała  się  niemal  częścią jego ciała i zdejmuje ją tylko wtedy, kiedy musi. (...)

Józef Żuk

Więcej w papierowym wydaniu "TN".

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%