Mieszkańcy jednego z bloków w centrum Tarnobrzega mają dość sąsiada, który od kilku lat uprzykrza im życie. Miarka się przebrała, gdy tydzień temu w jego mieszkaniu doszło do pożaru. - Dobrze, że gaz ma odcięty, bo byśmy teraz nie rozmawiali. Wysadziłby nas w powietrze - mówi jedna z mieszkanek bloku przy ulicy Wyspiańskiego 17.
- Zresztą tak samo mogło być, gdyby to wydarzyło się w środku nocy, bo wtedy dużo później zauważylibyśmy, że się pali i pożar pewnie byłby o wiele większy. Pożar wybuchł po godzinie 19. W mieszkaniu znajdowali się dwaj mężczyźni - 35-letni właściciel i jego 63-letni znajomy. Jeden z pokoi spłonął niemal doszczętnie, pozostałe oraz klatka schodowa zostały jedynie okopcone. Zadymienie w budynku było tak duże, że strażacy na czas akcji gaśniczej musieli ewakuować lokatorów czterech sąsiednich mieszkań.
- O godzinie 19.39 zadzwoniłam na straż. Wtedy już nie dało się wyjść z mieszkania na klatkę - mówi inna z mieszkanek "siedemnastki", które dzień po pożarze spotkały się z dziennikarzami, licząc, że nagłośnienie sprawy przyczyni się do rozwiązania ich problemów z sąsiadem.
- On jest tylko lekko podtruty. A ten drugi, co z nim biesiadował, podobno wylądował na OIOM-ie. Poparzony. - Mieszkamy tu od 1971 roku i znamy się jak łyse konie. Kiedyś mówiliśmy, że to jest klatka spokojnej starości. Ale to już nieaktualne. Od pięciu lat, odkąd tatuś kupił mu to mieszkanie, ciągle cierpimy. Facet chciał się pozbyć synusia pijaka, to nam go tutaj na głowę wsadził - mówi inna z naszych rozmówczyń.
- Tutaj codziennie są libacje. Sprowadza jakichś alkoholików. Załatwiają się na klatce, awanturują, kopią w drzwi. Dzieci boją się przechodzić przez to piętro, obok jego drzwi. Ta impreza, która skończyła się pożarem, rozpoczęła się jeszcze przed świętami - opowiada kolejny z mieszkańców bloku przy ulicy Wyspiańskiego. - Nikt nie reaguje. Nikt nic nie robi. Nie ma na niego siły, chociaż policja niby prowadzi jakieś tam postępowania. Można było przewidzieć, że prędzej czy później tak to się skończy. To była kwestia czasu.
Sąsiedzi 35-latka mówią, że w sprawie jego wcześniejszych występków interweniowali na policji nawet kilka razy w tygodniu. Do tej pory jednak nie przyniosło to żadnych efektów. Mieszkańcy bloku oczekują, że w rozwiązaniu problemów z sąsiadem pomoże im spółdzielnia mieszkaniowa, do której należy budynek.
- Płacimy niemały czynsz i oczekujemy spokoju. Chcemy żyć normalnie, jak kiedyś, jak inni ludzie w innych blokach - mówi jedna z kobiet. - Niech go w końcu eksmitują. Nie wyobrażamy sobie, żeby w ogóle tutaj wrócił, jak wyjdzie ze szpitala - dodaje inna. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz