Przed miesiącem niemal doszczętnie spaliło się poddasze domu ANDRZEJA JUDY (na zdjęciu) z podsandomierskich Łojowic. Ślady tego traumatycznego wydarzenia widać nie tylko w zgliszczach uszkodzonego budynku, ale też w psychice właściciela. Pan Andrzej do dziś nie może się otrząsnąć z traumy. Z jednej strony dziękuje Bogu, że nikt z jego bliskich nie doznał obrażeń, z drugiej jednak ma zastrzeżenia do akcji ratowniczej prowadzonej przez sandomierskich strażaków.
Mimo że od pożaru minął już ponad miesiąc, Andrzej Juda ciągle nie może zrozumieć tego, co się stało. Łamiącym głosem opowiada o wydarzeniach z nocy z 16 na 17 maja, gdy prawdopodobnie zwarcie elektryczne doprowadziło do pożaru, a w konsekwencji do niemal całkowitego zniszczenia poddasza ogromnego domu, który był jego dumą i który przez lata budował i udoskonalał.
Pan Andrzej spogląda na zniszczony dom ze łzami w oczach. Odbuduje go, nieruchomość była ubezpieczona. Jak zabraknie pieniędzy, to weźmie kredyt, ale odbuduje - zapewnia. Prace remontowe już trwają.
- To była sobota, chyba trochę po godz. 22. Oglądałem telewizor i za chwilę, podobnie jak pozostali domownicy, miałem iść spać. Dom jest podzielony na dwie części, w jednej mieszkam z żoną i młodszym synem, a w drugiej syn z żoną i małym dzieckiem. Tego syna akurat wtedy nie było. Żona wyszła jeszcze zamknąć bramę wjazdową na posesję i zobaczyła, że coś niepokojącego się dzieje. Poddasze już się paliło. Od razu zawiadomiliśmy straż, sami też próbowaliśmy gasić wiadrami, ale na poddasze jest utrudnione wejście, wąskie, po drabince, i sami niewiele mogliśmy wskórać. Zdążyliśmy jedynie uratować najpotrzebniejsze rzeczy i uciec. Aż się boję myśleć, co by się stało, gdyby pożar wybuchł dwie godziny później, gdy wszyscy by już spali. Dopiero teraz dociera do mnie, jak dużo mieliśmy szczęścia, że nie doszło do tragedii. Dom się odbuduje, ale trauma pozostanie. Nadal nie mogę spać w nocy, widzę te płomienie. Mimo leków nie mogę się uspokoić. Staram się nie narzekać w życiu, radzę sobie z problemami jak mogę, ale gdy patrzy się, jak dorobek życia idzie z dymem, to każdy może się załamać. Nikomu nie życzę tego, co przeżyliśmy - mówi pan Andrzej.
Wymienić należy całą konstrukcję dachową. Obecnie dom przykrywają plandeki, a gospodarze z niepokojem patrzą w niebo, by nawałnice czy wichury nie zniszczyły tego prowizorycznego zadaszenia, dopóki dom nie zostanie wyremontowany. Ściekająca z poddasza woda, używana do gaszenia pożaru, zalała dolne kondygnacje budynku, niszcząc parkiety i meble. Część tych przedmiotów nie nadaje się do użytku. Mężczyzna przyznaje, że długo się wahał, czy o tym, co się stało, powiadomić opinię publiczną. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz