Czy kogoś, u kogo stwierdzono chorobę psychiczną i kto nastawał na czyjeś życie, powinno się zwalniać z oddziału psychiatrycznego? Jak zapewnić bezpieczeństwo osobie narażonej na agresję ze strony chorego psychicznie?
Halina i Jerzy z Sandomierza (imiona zostały zmienione) przeżyli ze sobą nieco ponad 30 lat, spłodzili trzech, dziś już dorosłych, synów, a dzięki pracy i inicjatywie dorobili się sporego - jak na nasze warunki - majątku, którego wykładnikiem był duży, wygodny dom, drogi samochód, dostatni tryb życia oraz coraz bujniej rozwijający się interes.
Niestety, także w ich przypadku potwierdziła się stara prawda, iż szczęścia nie mierzy się pieniędzmi. Nagle tąpnęło i prosta droga zmieniła się w równię pochyłą. Przede wszystkim dla Jerzego, który zaczął solidnie popijać, a będąc w stanie nietrzeźwym, rozstawiał rodzinę po kątach. Wcześniej także nie wylewał za kołnierz, ale zdarzało się to rzadko i nie wywoływało gwałtownych skutków. Z czasem - złośliwi twierdzą, że z przyrostem dóbr materialnych - pił coraz bardziej, aby w końcu dojrzeć do statusu alkoholika.
Życzliwi usprawiedliwiają go, że nie wytrzymał psychicznego stresu i zapłacił biznesowe frycowe. Tak czy inaczej, do zamożnej willi coraz częściej wzywano policję, a sąsiedzi stali się świadkami coraz gwałtowniejszych awantur. Widząc psychiczną degradację Jerzego, znajomi namawiali go do podjęcia leczenia odwykowego, ale on rady te bagatelizował. Wpadał coraz głębiej, coraz bardziej uprzykrzał życie rodzinie. Po odejściu synów w domu pozostała jedynie żona, więc całe pijackie odium skupiło się na niej. Powodem najczęściej była patologiczna wręcz zazdrość Jerzego, który w każdym mężczyźnie upatrywał kochanka żony. Wystarczyło, by z kimś zamieniła parę słów, a ten ktoś trafiał na listę wrogów.
Rychło koło niego zrobiło się pusto. Przy boku pozostali jedynie ci, dla których magnesem była łatwa butelka. Sprawę pogarszała całkowita bezradność organów ścigania. Przez jakiś czas Halina starała się wyrwać męża z butelkowej pułapki, ale kiedy kilkuletnie zabiegi nie przyniosły skutku, spasowała i wniosła sprawę rozwodową. Dowody były tak jednoznaczne, że w kwietniu 2012 roku, kielecki Sąd Okręgowy sprawę załatwił niemal podczas jednego posiedzenia. Jak można się było spodziewać, rozwód niczego nie załatwił.
Przede wszystkim nie obniżył alkoholowych ciągot Jerzego oraz jego wrogiego stosunku do byłej żony. Tym bardziej że był to rozwód typowo polski - byli małżonkowie w dalszym ciągu mieszkają w jednym domu i są na siebie skazani. Co prawda w wyroku sąd rozporządził o sposobie korzystania ze wspólnego domu i nakazał Jerzemu przenieść się do lokalu na poddaszu, ale Jerzy wyrok olewa. A najgorsze, że olewanie wyroku zbiegło się z wlewaniem w siebie coraz większych dawek alkoholu i wzrostem agresji wobec byłej już małżonki.
Rozwód nie tylko nie zmniejszył liczby policyjnych interwencji, ale wręcz je zwiększył. Awantury stawały się coraz częstsze i gwałtowniejsze, a i bicie Haliny przychodziło Jerzemu coraz łatwiej. W końcu postanowiła położyć temu kres i po kolejnych sadystycznych wyczynach byłego męża, poddała się oględzinom lekarskim. W zaświadczeniach lekarz skrupulatnie opisał wszystkie zasinienia, podbiegnięcia krwawe oraz ślady kopnięć i uderzeń. W tym także głowy, bowiem Jerzy bardzo lubił chwytać Halinę za włosy i uderzać jej głową w ścianę, którą to czynność nazywał "uczeniem rozumu". Bezsporne dowody pobudziły wreszcie organa ścigania, które zdecydowały o wszczęciu postępowania, a następnie skierowaniu do sądu aktu oskarżenia.
Efektem była sprawa karna, zakończona wyrokiem skazującym Jerzego na karę 8 miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem na 2 lata. O stosunku Jerzego do sądu i wyroku najlepiej świadczy fakt, iż tego samego dnia wywołał gwałtowną awanturę, zakończoną interwencją policji. W kolejnych tygodniach Jerzy zaczął się zachowywać na tyle nietypowo, że wywołało to podejrzenie zaburzeń psychicznych. Niepokojąco brzmiały też jego groźby pozbawienia Haliny życia oraz coraz dziwaczniejsze sposoby dokuczania jej. Standardem stało się wyrzucanie z szaf jej odzieży i robienie z niej piramidy na środku salonu, wyrzucanie kosmetyków na ulicę - bo dba o siebie dla kochasiów - oraz stosowanie wielu innych, wyrafinowanych złośliwości.
Z upodobaniem opisywał też sposoby pozbawienia życia byłej żony i jej rzekomych kochanków. W tej sytuacji trudno się dziwić obawom Haliny, które rychło objawiły się bezsennością, brakiem apetytu oraz innymi symptomami nerwicy. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz