W chłodniach w całym kraju leży 1,2 mln ton jabłek. Jedna trzecia to owoce wyprodukowane przez sandomierskich sadowników. I mimo że przygotowywane jest kolejne rozporządzenie rządowe w sprawie możliwości przekazywania owoców na cele charytatywne, to eksperci nie mają złudzeń. Jeśli nie będzie zdecydowanej pomocy ze strony struktur unijnych, to polskiemu sadownictwu grozi zapaść, jakiej dawno nie było. W ubiegłych latach, właśnie w tym okresie, tuż po nowym roku, ruszał pełną parą eksport polskich jabłek na rynki wschodnie, głównie do Rosji.
I jeszcze do niedawna przynajmniej część naszych sadowników miała nadzieję, że może jakimś cudem w tym roku również się uda. Niestety, rosyjskie embargo na polskie owoce nadal obowiązuje i, jak na razie, nie ma szans na podbicie tamtych rynków, a zdobywanie kolejnych to długotrwały proces, obliczony na wiele lat. Co prawda można się było jeszcze niedawno łudzić, że przynajmniej część owoców uda się wysłać do Rosji przez Białoruś, ale i to rozwiązanie stało się niemożliwe.
Jak widać, Rosjanie embargo traktują bardzo poważnie. W związku z tymi trudnościami w chwili obecnej konsultacjom społecznym poddany jest projekt rozporządzenia Rady Ministrów, który pozwoli sadownikom przekazać kolejną partię owoców na cele charytatywne. Oczywiście projekt jest uzgodniony z Komisją Europejską i zgodnie z nim Polska otrzymała limit owoców na poziomie 155,7 tys. ton, które rolnicy będą mogli przekazać na cele charytatywne. Niemniej jednak rozporządzenie to, mimo że jeszcze nie weszło w życie, już budzi spore kontrowersje.
Wątpliwości nie kryje na przykład Ryszard Ciźla, szef Świętokrzyskiej Izby Rolniczej: - Jak tyle jabłek trafi nieodpłatnie na nasz rynek wewnętrzny, bo zgodnie z tym projektem rozporządzenia nie można tych owoców przekazać poza granice naszego kraju, to może całkowicie go zepsuć. Jeśli taka partia owoców trafi do organizacji charytatywnych i później za ich pośrednictwem do odbiorców, to sadownicy mogą mieć ogromne problemy ze sprzedażą owoców, mimo, że ceny są i tak rekordowo niskie. Podejrzewam również, że do tego programu, podobnie jak to miało miejsce poprzednim razem, załapie się tylko wąska grupa rolników. Przerażające jest to, że nie ma jakiegoś kompleksowego programu pomocy dla producentów ze strony Unii Europejskiej, bo Polska sama nie może wiele zdziałać. Obawiam się, że najgorsze dopiero przed nami, szczególnie, że bardzo mało owoców eksportujemy na zachód i południe Europy. Rynek wewnętrzny wchłaniał co roku około 600 tys. ton jabłek, dlatego łatwo policzyć, ile owoców może zostać jeszcze w przechowalniach, nawet biorąc pod uwagę fakt, że, co prawda niewielka, ale część z nich zostanie jednak sprzedana na eksport.
Przypomnijmy, że z poprzedniego programu przekazywania owoców na cele charytatywne skorzystało w naszym regionie 250 rolników. Konsultowane właśnie rozporządzenie zakłada limit owoców na poziomie 500 ton na gospodarstwo, które można przekazać na cele charytatywne. Taką ilość jabłek można zebrać z około 15 hektarów sadów. Dotychczas rolnik otrzymywał 70 groszy za kilogram jabłek, z tym że musiały to być owoce najwyższej jakości, odpowiednio przygotowane i zapakowane. Do tego dochodziła dopłata za opakowania i transport.
Zgodnie z przygotowywanym nowym rozporządzeniem cena ma być podobna, dlatego ci, którzy się załapią do tego programu, mogą na tym wygrać, bo biorąc pod uwagę ceny owoców na rynku wewnętrznym, kształtujące się na poziomie 40-60 groszy za kilogram jabłek konsumpcyjnych, to i tak zarobią więcej. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz