TARNOBRZEG. Bardzo szybko doszło do pierwszego spięcia pomiędzy prezydentem Grzegorzem Kiełbem a zastępującym go na stanowisku podczas pobytu w areszcie śledczym, Kamilem Kalinką. Panowie pokłócili się... przez internet.
Jak informowaliśmy, sąd zdecydował, że prezydent nie musi już przebywać w areszcie, ale nie może też wrócić do pracy do czasu zakończenia procesu. Zdaniem sądu sytuacja, w której byłby przełożonym osób, występujących na sali sądowej w roli świadków, byłaby "niezdrowa". G. Kiełb nie dostał jednak zakazu zbliżania się do konkretnych świadków, ani - tym bardziej - do Urzędu Miasta. I już trzy dni po powrocie do Tarnobrzega, w miniony piątek, odwiedził tę instytucję.
Kilka godzin później opublikował na Facebooku swoją wersję rozmowy, którą odbył tam z K. Kalinką. Piszemy "swoją wersję", bo - jak się szybko okazało - ten drugi zapamiętał to spotkanie zupełnie inaczej. Po co G. Kiełb udał się do urzędu? Według jednej wersji - aby pozałatwiać prywatne sprawy. Według drugiej - aby zasiać zamęt i powiedzieć głośno "wróciłem"... (rn)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz