W ciągu dwudziestu lat zawodowej służby wojskowej uczestniczył w czterech misjach zagranicznych. Dzisiaj zastanawia się, czy nazwanie ostatniej z nich "pokojową" nie jest językowym nadużyciem. Wszystkie jednak wspomina z wyraźną nostalgią w głosie.
Mieszkaniec Rudnika nad Sanem Jerzy Czaja (na zdjęciu z lewej) nie ma wątpliwości, że dla chłopaka z wielodzietnej rodziny ze wsi Sibigi w gminie Jeżowe wojsko było nie tylko wielką szansą na usamodzielnienie, ale i spełnieniem chłopięcych marzeń.
Dlatego już w szkole średniej w Nowym Targu rozpoczął bez wiedzy i zgody rodziców trening skoczka spadochronowego. W poszukiwaniu możliwości przyjęcia do wojsk specjalnych, ukończył Szkołę Chorążych Wojsk Łączności i w 1987 r. trafił do 16. Batalionu Powietrzno-Desantowego w Krakowie, do słynnych "Czerwonych Beretów".
Ale pierwsze lata służby wspomina z mieszanymi uczuciami. Był koniec "wojennej dekady" lat 80. XX wieku. W całej Polsce rosło napięcie społeczne spowodowane krachem gospodarczym, w kilku dużych przedsiębiorstwach wybuchły strajki "Solidarności". I wtedy ktoś w Warszawie wpadł na szalony pomysł, by w sierpniu 1988 r. po raz kolejny użyć wojska do zastraszenia społeczeństwa.
- To my byliśmy wtedy w otwartych samochodach ciężarowych na ulicach Stalowej Woli. Ale nie dla tłumienia strajku w HSW, tylko dla ewentualnego zabezpieczenia wydziału zbrojeniowego. To nie był chlubny dla nas pokaz siły, tam w ogóle nie powinno być wojska - mówi dzisiaj chorąży Czaja o udziale "Czerwonych Beretów" w wydarzeniach w Stalowej Woli.
Z tamtego czasu dobrze zapamiętał dwa dramatyczne wydarzenia: kiedy jedna z mieszkanek Stalowej Woli biegła wzdłuż wolno sunącej wojskowej ciężarówki i krzyczała do żołnierzy: "Co wy chcecie zrobić?". Tłumaczył, ale pewnie jej nie przekonał. I drugie, kiedy na poligonie w Lipie, gdzie stacjonowali spadochroniarze z Krakowa, młody porucznik odmówił wykonania rozkazu.
- Powiedział, że nie wystąpi przeciwko rodakom. To było na tamte czasy bardzo odważne zachowanie - tłumaczy.
W sierpnia 1988 r. w niżańskim szpitalu urodziła się pierwsza córka państwa Czajów. Po zakończeniu akcji w HSW chorąży pojechał w mundurze polowym (bo cywilnego ubrania nie miał) do żony Ewy przebywającej u rodziców w Kopkach, tym samym hutniczym autobusem, w którym jechali niedawni strajkujący. - Nie byli wobec mnie wrodzy. Ja znałem ich, oni mnie, pozdrawialiśmy się przyjaźnie - mówi pan Jerzy.
Zimą z 1991 na 1992 rok wyjechał z Polski kolejny kontyngent żołnierzy pod flagą ONZ, by na Wzgórzach Golan strzec rozejmu pomiędzy Izraelem i Syrią. Wśród nich znalazł się chorąży Jerzy Czaja, operator radiostacji średnich i dużych mocy. (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz