Jest w Sandomierzu miejsce, które jeszcze kilka lat temu przypominało slumsy Rio de Janeiro czy Bombaju. Oczywiście w zrozumiałych proporcjach. Jest nadzieja, że niebawem miejsce to odejdzie do niechlubnej przeszłości. Mowa o barakach na Krukowie, które, oddalone od Starego Miasta i dyskretnie ukryte na dnie wąwozu, dla wielu mieszkańców stały się miejscem zesłania.
Geneza tego ponurego miejsca sięga początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to niestabilność wschodniej skarpy zagroziła Staremu Miastu katastrofą. Podjęto szeroką akcję zabezpieczenia tej części miasta. Gruntowny remont i przebudowę przeszła część Starówki. Z tego względu wielu mieszkańców przeniesiono do lokali zastępczych, które dla większości stały się docelowe. Część miała szczęście dostać mieszkania w blokach spółdzielczych, dla innych wybudowano na Krukowie dziewięć baraków. Ponieważ okres ich zasiedlenia określano optymistycznie na od 5 do 10 lat, nie zadbano o żadne cywilizacyjne standardy.
Jak zwykle okazało się, że plany wzięły w łeb i prowizorka stała się trwałym elementem miasta. Wielu pechowców przemieszkało tam kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat.
A potem do krukowskich baraków kierowano rodziny mające problemy z opłacaniem mieszkań komunalnych lub takich, które z różnych względów straciły dach nad głową. Także rodziny Romów, które z czasem na tyle zdominowały krukowskie slumsy, że baraki popularnie nazywano "cygańskim osiedlem".
Z czasem w tej części miasta powstało osiedle, ale centrum wciąż zajmowały baraki. Patrząc na te prymitywne budowle, wręcz wierzyć się nie chce, że trwają już ponad pół wieku i w dalszym ciągu służą ludziom za mieszkania. Z prowizorycznych wyliczeń kilku byłych mieszkańców wynika, że przez ponad półwieku korzystało z nich ponad 60 rodzin. Władze miasta wiele razy obiecywały likwidację tego miejskiego strupa, ale "nie dające się przezwyciężyć trudności" zawsze im to uniemożliwiały. A może po prostu - jak sugeruje jeden z byłych lokatorów - wśród mieszkańców baraków nie było nikogo z odpowiednią siłą przebicia. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz