Polska jest największym producentem czarnej porzeczki na świecie, ale pozycja ta bynajmniej nie przekłada się na sytuację uprawiających te owoce.
Temat zbytu owoców miękkich od wielu lat jest o tej porze roku tematem dyżurnym, i chociaż za każdym razem zapowiadane są zmiany na lepsze, jak dotąd nic się nie zmienia i z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć można, że za rok problem pojawi się znowu.
DYKTAT
Sprawą tą zainteresowało nas kilku producentów, ale ponieważ jako pierwszy temat wywołał Jerzy Wiśniewski ze Skrzypaczowic, tedy jego przypadek posłuży za ilustrację sytuacji. Głównym zajęciem Jerzego Wiśniewskiego jest branża samochodowa, a uprawę ziemi traktuje jako kultywowanie rodzinnej tradycji. Biorąc jednak pod uwagę zakres gruntowego zaangażowania, tradycja ta musi być w nim solidnie zakorzeniona, bowiem gruntowa domena Jerzego to 25 ha gruntu, w tym 2,5 ha sadu, a reszta to plantacja czarnej porzeczki. W sumie około 60 tysięcy krzaków. I właśnie ten owoc jest powodem czarnej rozpaczy. A właściwie nie sam owoc, ale fakt, że ktoś robi z niego wariata i - używając słynnego już zwrotu ministra rolnictwa - frajera. Mówiąc o praktykach stosowanych przez zakłady przetwórcze, Jerzy nie bawi się w dyplomację. No bo jak to jest, iż wczesną wiosną producentów zachęca się do produkcji, zapewniając, że puste magazyny zakładów przetwórczych czekają na owoce, a kiedy przychodzi zbiór, sytuacja się odwraca i producenci słyszą, że skup będzie ograniczony, bo są zapasy, a zainteresowanie rynku jest bardziej niż umiarkowane. A wszystko po to, aby maksymalnie zbić cenę i zmusić producentów do uległości. Wiadomo, że porzeczka to produkt nietrwały i długo zastanawiać się nie można, bo jedyną alternatywą jest zaniechanie zbioru, czyli pozostawienie owoców na krzaku, co w latach ubiegłych już się zdarzało. No ale ileż można? Postępowanie przetwórców Jerzy Wiśniewski nazywa czystą hipokryzją, bo z jednej strony deklarują ograniczenia zbytu, a z drugiej kupują, ile tylko się da, dostarczając pojemniki i biorąc na siebie transport. Widać zależy im na skupie towaru, chociaż producentowi szklą oczy rzekomą łaską. Wygląda więc na to, że celowo sieją panikę, aby dyktować wręcz upokarzające ceny. Sytuacja jest tym bardziej karygodna, że zakłady te wybudowano
dzięki dotacjom unijnym, których celem była aktywizacja sektora produkcyjnego i przetwórstwa owoców i warzyw. Tymczasem śmietankę spijają wyłącznie przetwórcy. Bo czy 40 groszy za kilogram czarnej porzeczki, którą to cenę zaproponował Jerzemu zakład Tłocznia Jabłuszko w Gołębiowie, jest ceną godziwą? Zresztą zakład ten nie jest wyjątkiem, bo inne postępują tak samo. I gdzie tu rynek, skoro wyłącznie przetwórca decyduje o wysokości ceny, a właściwie brutalnie ją narzuca, mając na względzie jedynie właściwie brutalnie ją narzuca, mając na względzie jedynie własny interes? Bo jaki w tym może być interes producenta, skoro z wyliczeń specjalisty z Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Sandomierzu wynika, że koszt produkcji kilograma czarnej porzeczki waha się między 1,26 do 1,66 zł. Wychodzi więc na to, że producent traci. W tej sytuacji nie dziwi więc sprzeciw przetwórczego lobby przeciwko propozycji obowiązku zawierania umów kontraktacyjnych. Producenci nie mają wątpliwości, że w grę wchodzi zmowa cenowa, tym bardziej że 90 proc. zakładów to kapitał zachodni. Ale chociaż od wielu lat stowarzyszenia producentów oraz Izba Rolnicza postulują wszczęcie wobec przetwórców postępowania o stosowanie praktyk monopolistycznych, jakoś nic z tego nie wychodzi.
więcej w papierowym wydaniu TN, lub elektronicznym wydaniu eTN
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz