Zamknij

Niewolnicy PRL-u

09:14, 25.02.2015 TN Aktualizacja: 09:24, 25.02.2015
Skomentuj

Sześćdziesiąt sześć lat temu komunistyczne władze powołały do życia Wojskowe Bataliony Pracy. Do jednostek o charakterze obozów pracy przymusowej wcielano młodych mężczyzn, których uznawano za niebezpiecznych dla obowiązującego w kraju ustroju - między innymi członków organizacji niepodległościowych oraz synów żołnierzy różnych formacji wojskowych.

Wśród nich było wielu mieszkańców naszego regionu. "Politycznie  i  klasowo  obciążeni"  młodzi  ludzie  trafiali  do  wojska,  a  następnie byli  wysyłani  do  pracy  w  kopalniach,  kamieniołomach  oraz  zakładach  pozyskiwania  i  wzbogacania  uranu.

Zbigniew Krupa,  prezes  tarnobrzeskiego  okręgu Związku  Represjonowanych  Politycznie Żołnierzy-Górników,  wylicza  wśród  nich: najmłodszych żołnierzy podziemia antykomunistycznego, powstańców warszawskich, młodociane ofiary procesów politycznych, którym kończyły się wyroki, zwykłych obywateli nieprzychylnie ustosunkowanych do peerelowskiej  rzeczywistości  lub  ulegających "wrogiej propagandzie", uczestników seminariów  katolickich,  oraz  synów:  żołnierzy  Armii  Krajowej,  Narodowych  Sił Zbrojnych, Batalionów Chłopskich, członków organizacji Wolność i Niepodległość, "byłych  funkcjonariuszy  bezpośredniego aparatu ucisku przedwojennego", tak zwanych "wiejskich bogaczy" i sybiraków.

Sam trafił tam, jako osoba "niepewna politycznie" - syn przedwojennego policjanta. Do wojska został powołany 17 lutego 1954 roku. Wysłano go do jednostki w Stalinogrodzie, czyli dzisiejszych Katowicach. Miał wówczas 22 lata.

- Po krótkim przeszkoleniu rekruckim skierowano  nas  do  pracy  w  kopalni  "Wujek". Najpierw pracowałem przy wydobyciu węgla - 674 metry pod ziemią, a później zostałem przeniesiony do brygady wykonującej zamułki wyrobów - mówi 83-latek. - W kopalniach zastąpiliśmy niemieckich jeńców wojennych, którzy po podziale Niemiec zostali zwolnieni. Ich miejsce zajęli żołnierze i więźniowie. Z tym, że ci drudzy mieli lepiej od nas, bo im za każdy przepracowany tam dzień odliczali dwa dni odsiadki. Nam natomiast służbę wydłużano, nawet do 36 miesięcy, podczas gdy powinna ona trwać jedynie 24. Ja służyłem 26 miesięcy.

Jego batalion został skoszarowany w Bugli, w barakach opalanych węglem. Co dzień o piątej rano mieli pobudkę. Po zaprawie i śniadaniu wyruszali do kopalni. Z koszar szło się tam około 35 minut. Żołnierze-górnicy  zawsze  maszerowali  ze  śpiewem  na ustach.

 - Po zjechaniu na dół człowiek nie miał imienia  i  nazwiska,  a  jedynie  numer  -  tak zwaną  markę.  Trzeba  było  nosić  ją  przy sobie,  jak  dowód  osobisty -  wspomina  Z. Krupa.  - Pobierało  się  markę  oraz  ważącą pięć kilogramów akumulatorową lampę i maszerowało dwa, czasami trzy kilometry do  miejsca  pracy.  Praca  trwała  dotąd,  aż wykonało się ustaloną normę. Zdarzało się więc,  że  do  koszar  wracaliśmy  dopiero  na kolację.  Wszystkie  soboty  były  pracujące, bardzo często pracowaliśmy też w niedzielę, a zarabialiśmy grosze. Dodatkowo potrącano nam  na  wyżywienie,  umundurowanie  i  na płace dla kadry.

W tym czasie żołnierze stanowili ponad 50 procent załogi kopalni "Wujek". W sumie w ciągu dziesięciu lat funkcjonowania Wojskowych Batalionów Pracy wcielono do nich ponad 200 tysięcy osób.

- Nie ma dokładnych danych mówiących o tym, ilu z nich zginęło. Z pobieżnych szacunków  wynika,  że  do  domów  nie  wróciło około tysiąca żołnierzy. Naszą kopalnię żartobliwie  nazywano  Częstochowa,  bo  często chowała żołnierzy do grobu - mówi Z. Krupa.

- Wypadki zdarzały się często, bo ludzie byli przemęczeni i znerwicowani. Trudno było się stamtąd wydostać. Jeden z moich kolegów z Rozwadowa pracował na dole przy tak zwanych tamach powietrznych, gdzie miał do czynienia z pyłem kamiennym. Zachorował na płuca. Komisja orzekła, że jest niezdolny do służby wojskowej, ale nie puścili go do cywila, tylko pracował na powierzchni przy wydawaniu jakichś części do urządzeń. Dopiero, gdy pojawiały się jakieś poważne okaleczenia lub złamania, to reagowano inaczej. Na wszystkie inne choroby lekarstwem była aspiryna. W lazarecie podawali ją na wszystko i mówili: gdzieś się nabawił choroby, tam idź się wylecz.

Wojskowe Bataliony Pracy zlikwidowano w  1959  roku.  Mimo  tego  przez  kolejnych trzydzieści lat o ich istnieniu oficjalnie nie mówiono. Był to temat tabu. (...)

Rafał Nieckarz

Więcej w papierowym wydaniu "TN".

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%