Zamknij

O Milenie, co nie chciała Francuza

09:50, 07.01.2015 TN Aktualizacja: 12:09, 07.01.2015
Skomentuj

MILENA PINTAL (na zdjęciu), tarnobrzeżanka od 10 lat mieszkająca na Lazurowym Wybrzeżu, została finalistką popularnego programu telewizyjnego we Francji. Poza tym Milena jest tak nietuzinkową osobą, że z pewnością warto, byście ją Państwo poznali.

W Polsce telewizja TVN zakończyła emisję programu "Kto poślubi mojego syna?". To tzw. reality show, produkowane według międzynarodowego  formatu.  Wcześniej zrealizowano go już w 13 krajach Europy. W naszym kraju jakoś nie zdobył popularności (przebił go chociażby rodzimy "Rolnik szuka żony") i pewnie dalszych edycji nie będzie.

Co innego we Francji. Tam pierwszy sezon "Qui veut épouser mon fils?" emitowano już w 2010 roku. Niektóre z ośmiu odcinków cieszyły się 4-milionową widownią. Jedna trzecia włączonych telewizorów miała  nastawiony  kanał  TF1,  bo  na  nim właśnie  wyświetlano  tę  produkcję.  Nic więc dziwnego, że stacja poszła za ciosem i w następnych latach zrealizowano edycję drugą  i  trzecią.  W  tej  ostatniej,  w  2014 roku,  wystąpiła  właśnie  Milena  Pintal z Tarnobrzega.

Kilka słów wyjaśnienia dla "telewizyjnych laików" nieoglądających tego typu programów. W "Kto poślubi mojego syna?" poznajemy  czterech  kawalerów  (w  różnym wieku) oraz ich mamusie. Naprzeciwko tej pary w pierwszym odcinku staje 8 (w polskiej  wersji  10)  "pretendentek",  ubiegających się o względy chłopaka. Gdyby tylko  chłopaka...

Kandydatki  muszą  przede wszystkim zaskarbić sobie względy mamusi, bo to ona cały czas doradza synkowi, którą  dziewczynę  odrzucić,  a  którą  zostawić w  programie.  Tak  czy  inaczej,  z  odcinka na  odcinek  dziewczyn  ubywa.  Poddawane są przeróżnym testom. Sprawdzają się np. w gotowaniu czy "morderczej" wizycie z  ewentualną  przyszłą  teściową  w  salonie spa. Kilka dni spędzają też w jej (i oczywiście jego) domu. Są też rozrywki - dyskoteki czy  wizyty  w  lunaparku  (na  szczęście  bez mamusi).

Dochodzi, rzecz jasna, do rywalizacji pomiędzy pretendentkami. Każda chce zostać jak najdłużej w programie. Są więc konflikty, kłótnie i łzy. Czyli to, co widownia kocha najbardziej. W ostatnim, finałowym odcinku zostają dwie dziewczyny. I to jednej z nich kawaler wręcza  pierścionek  zaręczynowy  w  obecności  mamuśki,  wszystkich  pozostałych dziewcząt  i  wielomilionowej  widowni  telewizyjnej.  A  ona  go  przyjmuje  lub  nie... Najczęściej tak.

W  castingu  do  trzeciej  edycji  francuskiego "Qui veut épouser mon fils" wzięło udział  kilkaset  dziewczyn  z  całej  Francji. Wybrano,  jak  łatwo  policzyć,  32.  Wśród nich Milenę, od 10 lat mieszkającą na Lazurowym Wybrzeżu. Sukces?

- Sukcesem jest wygrać, albo w ogóle wystąpić, w Konkursie Chopinowskim- odpowiada  tarnobrzeżanka.  - Ja  tylko  zakwalifikowałam  się  do  popularnego  programu rozrywkowego.  Cieszę  się,  że  dotarłam  do finału.  Przeżyłam  fantastyczną  przygodę  na koszt  francuskiej  telewizji  i  zyskałam  odrobinę popularności. Taki zresztą był mój cel. Prowadzę mały biznes w mieście, w którym mieszkam, i na reklamę telewizyjną musiałabym wydać majątek. A tak ludzie odwiedzają mój  butik,  by  zrobić  sobie  ze  mną  zdjęcie i chwilę pogadać. To miłe. A jeśli kupią jeszcze coś przy okazji - jeszcze lepiej!

Zanim opowiemy, co wydarzyło się w finale programu (a wydarzyło się!), słów kilka o tym jak Milena trafiła do Francji.

Dziesięć  lat  temu  nic  na  tak  daleki  wyjazd  nie  wskazywało.  Po  ukończeniu  tarnobrzeskiego  LO  im.  Kopernika,  (gdzie  miała  rozszerzony j. francuski) rozpoczęła studia na romanistyce  w  krakowskiej  Akademii Pedagogicznej.  Egzaminy  po  pierwszym  roku  -  i  klapa!  Niezaliczona "praktyczna  znajomość  języka".  Wymyśliła, że musi pojechać do Francji, by tę znajomość podszkolić. Pojechała, jak wielu studentów z różnych krajów, jako  opiekunka  do  dzieci.  Trafiła  do fantastycznej rodziny w Thionville na północy Francji. Po roku "śmigała" po francusku  aż  miło.  Ale  do  kraju  już nie wróciła.

Przeniosła się na południe, do tysiącletniego Aix en Provence (franc. źródła Prowansji). Miasta odwiedzanego, jak nasz Kraków, przez setki tysięcy turystów. Urokliwego, nigdy nie tkniętego przez żadne działania wojenne. Środkiem wąskich ulic biegną rynsztoki (dziś już pod nimi jest kanalizacja)! Miasta nazywanego "miastem  tysiąca  fontann",  choć  tak  naprawdę  jest  ich  (tylko?)  125.  Najstarsza z  nich  -  omszały  kamienny  sześcian  ze strużką ciepłej wody na szczycie - powstała w roku, w którym Kmicic bronił Częstochowy. Aix en Provence jest znanym we Francji ośrodkiem uniwersyteckim.

Z tego ostatniego atutu skorzystała nasza bohaterka.  Najpierw  zapisała  się  na  studia licencjackie z języka rosyjskiego, a po ich skończeniu "pchnęło" ją na magisterkę z handlu zagranicznego w prestiżowej prywatnej szkole IAE. Wymienia się ona studentami z podobnymi uczelniami z całego świata. Milena mogła wybrać praktykę w Polsce, w znanej szkole im. Koźmińskiego w Warszawie, ale nie. Wybrała egzotykę -  Chiny!

Na  pół  roku  trafiła  do wielomilionowego Kantonu (obecna chińska nazwa to Guangzhou), światowego  centrum  handlu  tekstyliami. Nawiązane tam kontakty procentują do dzisiaj. Po  skończeniu  studiów  (z  najlepszą  średnią  na  roku)  dostała świetną  pracę  w  firmie  handlującej  w  całej  Europie  włóknem szklanym.  Odpowiadała  za  rynki wschodnie z racji znajomości polskiego i rosyjskiego. Francuski, angielski i chiński (no, niedoskonały) w tej pracy także się przydawały. Włókna szklane szybko ją jednak znudziły. Zapragnęła założyć własny biznes.

 - Z pomocą rodziny kupiłam lokal na starówce Aix en Provence.  Urządziłam  tam  butik. To  nie  jest  zwykły  sklep  z  odzieżą. Sprzedaję tam rzeczy wyprodukowane pod moją własną marką - "La Petite  Bourgeoisie"  (franc.  mała burżuazja).  Projektuję  je,  zlecam ich  uszycie  w  Chinach,  w  Kantonie  właśnie,  i  sprzedaję  nie  tylko w moim sklepie. Mam sieć odbiorców, głównie na południu Francji. Dwóch z  nich  zdecydowało się na franczyzę, tzn. ich  sklepy  nazywają się tak samo jak mój, mają  ten  sam  znak towarowy,  sprzedają wyłącznie  moje  ciuchy, a w zamian płacą  mi  część  zysków. Mam  nadzieję,  że to  dopiero  początek mojej  sieci  handlowej  (śmiech).  Marka  obecna  jest  też w  sprzedaży  internetowej.

Jeśli dodamy, że ta utalentowana tarnobrzeżanka  jest  absolwentką  szkół  muzycznych (I stopnia w Tarnobrzegu i II stopnia w Stalowej Woli) w klasie fortepianu (grała w programie Chopina w jakimś zamku we Włoszech)  oraz  "liznęła"  przez  rok  aktorstwa w prywatnej szkole w Krakowie, to czy można się dziwić, że omotała "biednego" kawalera z francuskiego programu do szczętu? (...)10250277_579987742100443_6319386089632020604_n3-les-phrases-cultes-de-qui-veut-epouser-mon-fils-saison-3-emission-11140988nmcxa

Thierry w otoczeniu pretendentek oraz z mamą Elize.

Stalla Bojczuk-Czachór

Więcej w papierowym wydaniu "TN".

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%