W tym roku na "Wiklinie 2016" w Rudniku nad Sanem było znakomicie, oprócz jednego szczegółu - wciąż znacznie gorzej niż wcześniej na obiektach MOSiR wyglądały targi wyrobów wikliniarskich. Producenci i handlowcy nie mają chyba pomysłu, jak zrobić z tej imprezy prawdziwe wydarzenie promocyjne.
Od dwóch lat producenci z rudnickiego zagłębia wikliniarskiego prezentują swoje wyroby w namiotach na ulicy Rynek, mając za plecami stojące na plantach popiersie hr. Ferdynanda Hompescha, dobrodzieja miasteczka i twórcy jego niegdysiejszego gospodarczego rozkwitu. Pewnie gdyby dzisiaj mógł coś przekazać handlującym nieopodal, to huknąłby z cokołu: "Ludzie! Więcej życia!". Jedno bowiem rzuca się w oczy w tej części Rynku, gdzie stają namioty z wikliną - życie płynie tam po galicyjsku, w tempie - rzec można - cesarsko-królewkrólewskim: cicho, niespiesznie, wręcz dostojnie. Żadnych nadzwyczajnych prób ściągnięcia widzów, żadnych nietuzinkowych eventów dla rozpalenia ciekawości przyjezdnych. Jakby wystawcy wychodzili z założenia, że skoro tyle się już narobili przy wyplataniu koszy, to one sprzedać powinny się same... (pn)
WIĘCEJ W NAJNOWSZYM WYDANIU "TYGODNIKA NADWIŚLAŃSKIEGO" LUB eTN.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz