Od dawna wiadomo, że nieobecni nie mają racji, choćby nawet ją mieli. Pani Alina pochodzi ze Złotej w gminie Samborzec i chociaż od wielu lat mieszka w Krakowie, podtrzymuje związki z rodzinna wsią. Nie tylko w wymiarze sentymentalnym, bowiem jest właścicielką działki, na której zlokalizowany jest dom oraz budynki gospodarcze.
Dopóki przez miedzę mieszkali dawni właściciele, między sąsiadami panowała zgoda i wzajemna życzliwość, ale po ich śmierci spadkobiercy sprzedali grunt ludziom pozbawionym sąsiedzkich sentymentów. Postanowili oni narzucić swe porządki obcesowo rozpychając granice swoich włości. I stało się, że za sprawą Anny i Waldemara pokoleniowy mir zmienił się w otwartą wojnę.
Zaczęło się w 2004 roku, kiedy to Alina zdecydowała o demontażu starego drewnianego płotu i budowie nowego. Ponieważ w Urzędzie Gminy w Samborcu poinformowano ją, że w miejscu starego ogrodzenia można postawić nowe bez żadnych pozwoleń, Alina wynajęła firmę, która miała jej zamysł wcielić w życie.
Kiedy robotnicy wzięli się za robotę, do akcji przystąpili sąsiedzi, nie pozwalając na budowę. Sąsiadce zarzucili, że wchodzi na ich działkę i jeśli chce coś robić, niech najpierw sprowadzi geodetę, który dokona rozgraniczenia posesji. Alina na to, że jej geodeta nie jest potrzebny, bo to nie ona kwestionuje przebieg granicy, a jeśli sąsiadom coś nie pasuje, to niech sprowadzą go sami. Tym bardziej że granica jest czytelna, bowiem wyznacza ją stare ogrodzenie oraz posadzone przy miedzy klony, które ojciec Aliny posadził m.in. po to, aby podtrzymywały ogrodzenie, a jednocześnie pełniły funkcje znaków granicznych.
Sąsiedzi na to, że oni mają mapę geodezyjną i z niej wynika, że Alina narusza ich własność. Na nic zdało się dowodzenie Aliny, a nawet ludzkie opinie, bo sąsiedzi wiedzieli swoje i ogrodzenia budować nie pozwolili. Ale na tym nie koniec, bo kiedy Alina postanowiła sprawę definitywnie załatwić i zdecydowała się na rozgraniczenie, sąsiedzi nie pozwolili na dokonanie pomiarów i pogonili geodetę.
Wezwana policja bezradnie rozłożyła ręce i poradziła Alinie, aby założyła sprawę sądową. Ale po tej scysji Alinie odechciało się inwestycji i wszystko zostało po staremu.
Niebawem okazało się, że obiekcje dotyczące przebiegu granicy między posesjami dotyczyły wyłącznie działań Aliny, a pogonienie geodety miało na celu umożliwienie sąsiadom jej wytycznie według ich własnych kryteriów.
Wiosną 2011 r. przybyła na ojcowiznę Alina stwierdziła, że sąsiedzi rozebrali drewniany płot, a także wycięli rosnący przy miedzy klon, a sąsiad przywłaszczył sobie zarówno elementy ogrodzenia, jak i ścięte drzewo. (...)
Jan Adam Borzęcki
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz