- Jestem taksówkarzem. Ostatnio spotkała mnie bardzo nieprzyjemna "przygoda" w czasie realizowania kursu. Pewnie nie zawracałbym tym głowy, ale rzecz dotyczy istotnego problemu, czyli kwestii podjeżdżania pod tarnobrzeski szpital. Czasami spotykamy się tam z bardzo niesympatycznym traktowaniem ze strony personelu szpitalnego - mówi czytelnik (nazwisko do wiadomości redakcji).
Dokładniej, chodzi o podjazd pod wejście do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego - tam, gdzie normalnie zajeżdżają karetki pogotowia. - Często się zdarza, że sam personel dzwoni i zamawia kurs, by przywieźć lub odwieźć pacjenta, bo trasa jest krótka i nie opłaca się użyć karetki. Na postój dzwonią też ludzie wypisani ze szpitala, którzy chcą wrócić do domu. Tak było kilka dni temu. Zadzwoniła starsza pani prosząc o podjechanie pod wejście na SOR, bo odebrała męża ze szpitala. Pogoda była koszmarna, żar lał się z nieba, dla starszych ludzi taka spiekota jest zabójcza. Podjechałem bez problemu, szlaban był otwarty. Przy wejściu do szpitala okazało się, że małżonek wzywającej taksówkę kobiety ma wielki problem z poruszaniem się. Praktycznie był unieruchomiony, ledwie dał radę wsiąść do taksówki. Podjechałem pod blokujący drogę szlaban. Zazwyczaj personel szpitala otwiera go, ale nie tym razem. Podszedłem do dyspozytorki i poprosiłem o otwarcie. Usłyszałem "jakżeś sobie wjechał, to tak samo wyjedź"...
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
KUP e-TN:
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz