Gdy jedni świętują, inni mają pełne ręce roboty. Święta Bożego Narodzenia i Sylwester to dla ratowników medycznych, pielęgniarek i lekarzy pracujących na szpitalnych oddziałach ratunkowych wyjątkowo "gorący" czas.
Kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego tarnobrzeskiego Szpitala Wojewódzkiego Bogdan Krzewski uważa, że dziś ludzie zbyt często dzwonią po karetkę lub sami przyjeżdżają do szpitala. To efekt braku podstawowej wiedzy medycznej.
- Gdy ja miałem kilka lat i uderzyłem się, to mama przykładała mi w to miejsce coś chłodnego. Jako że nie było wtedy zamrażarek, to zamiast lodu był zimny metal - na przykład ostrze noża czy siekiery. Teraz ludzie uważają, że nie muszą wiedzieć, co zrobić w takich sytuacjach. Od takich spraw jest doktor. Puchnie, robi się obrzęk, to jedziemy do szpitala - mówi B. Krzewski.
Nie jest on odosobniony w tego typu odczuciach, wielu lekarzy - pół żartem, pół serio - mówi bowiem, że są tacy, którzy nawet plastra bez konsultacji z lekarzem nie nakleją na ranę. Dyspozytorki pracujące na tutejszym SOR odbierają około 100 zgłoszeń na dobę, z czego jedynie kilkanaście kończy się wyjazdem karetki. Doktor Krzewski mówi, że telefon alarmowy coraz częściej odgrywa rolę infolinii.
- Dyspozytorki posiadają wiedzę ogólnopielęgniarską. Gdy dzwoniący zasygnalizuje problem, powie, że ma podwyższone ciśnienie czy temperaturę, możemy doradzić, żeby wziął taki czy inny lek, i za pół godziny sprawdził, czy jego stan się poprawił. Czasami dyspozytorki kontaktują się też z lekarzem dyżurnym. To również jest udzielanie pomocy, wprawdzie nie bezpośrednio, ale niejednokrotnie taka fachowa porada wystarcza - tłumaczy kierownik SOR.
Podobnie jest w nowodębskim Szpitalu Powiatowym, gdzie na Oddziale Pomocy Doraźnej i Podstawowej Opieki Zdrowotnej przy telefonach także pracują pielęgniarki. Jego kierownik Tomasz Białek do kwestii pomocy przez telefon podchodzi jednak ostrożnie.
- Czasami taka pomoc wystarczy. Ale, szczerze mówiąc, raczej stronimy od takiego załatwiania sprawy, bo nie zawsze człowiek, który do nas dzwoni, potrafi dokładnie opisać to, co mu dolega. Zawsze istnieje ryzyko, że mogą być jakieś niedopowiedzenia - mówi.
Bogdan Krzewski przypomina jednak, że przez telefon można uratować życie. - To sprawdza się też w sytuacjach bardziej dramatycznych, na przykład gdy człowiek upada i następuje zatrzymanie krążenia. Karetka ma do pokonania pewną odległość, potrzebuje czasu, tym bardziej w zimie, gdy w niektóre miejsca naprawdę ciężko dojechać. Te kilka minut jest bardzo ważne. Mieliśmy już kilka takich sytuacji, w których osoba wzywająca karetkę nie rozłączyła się, ale słuchała dyspozytorki, która instruowała ją jak ma postępować i w sposób mniej lub bardziej udolny wykonywała masaż serca i sztuczne oddychanie. Kilku pacjentów właśnie dzięki temu udało się uratować - tłumaczy. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz