Okazuje się, że mimo zapowiedzi pomocy dla polskich sadowników, ich sytuacja wcale się nie polepszy. Eksperci i sami sadownicy mówią jednym głosem, że program rekompensat zaproponowany im przez Komisję Europejską był nietrafiony i nieprzystający do polskich warunków.
Wielu widzi analogię programu rekompensat dla sadowników, poszkodowanych w wyniku rosyjskiego embarga, do programu rekompensat czy odszkodowań sprzed kilku lat dla plantatorów ogórków i pomidorów poszkodowanych w związku ze słynną bakterią E-coli. Tym razem miało być prościej, jaśniej i przystępniej.
Niestety, procedury okazały się tak samo zawiłe, przepływ informacji ograniczony, a czasu na składanie wniosków było niewiele. I powiedzenie "Mądry Polak po szkodzie" tu nie pasuje, bo przy wszystkich grzechach osób i instytucji odpowiedzialnych w kraju za te programy, wydaje się, że największym winowajcą jest Komisja Europejska, która zaproponowała naszym sadownikom program nieprzystający do naszych rodzimych warunków, i mimo ogromnego zaangażowania sadowników, odbije się on czkawką naszym rządzącym. A kto wie, może i samorządowcom w najbliższych wyborach. Chociaż, obiektywnie patrząc, oni są tu najmniej winni.
W Polsce rocznie produkuje się około 3,5 mln ton jabłek i pod tym względem jesteśmy w ścisłej światowej czołówce. I uderzenie akurat w tę gałąź gospodarki jest dla naszego państwa bardzo dotkliwe. Ktoś niedawno powiedział, że jabłko jest największym i najbardziej rozpoznawalnym produktem eksportowym Polski i wprowadzenie zakazu eksportu tego owocu do Rosji to tak jakby Niemcom zakazać sprzedaży tam samochodów. Oczywiście należy zachować proporcje, ale coś w tym jest. Należy też pamiętać, że jeśli nic się nie zmieni, to najgorsze dopiero przed sadownikami, bo dziesiątki tysięcy ton owoców najwyższej jakości już są zebrane i zalegają w chłodniach.
Wygląda na to, że wiosna też będzie trudna, bo embargo zostało wprowadzone na rok. Na razie. Dotychczas polscy sadownicy tylko do Rosji eksportowali około 700 tys. ton jabłek, a pozostałe około 0,5 mln ton szło do innych naszych południowo-wschodnich sąsiadów.
- Dzisiaj przekonujemy się, że embargo było ogromnym ciosem dla polskich sadowników, co dokładnie widzimy na przykładzie sadowników sandomierskich. Zwykle bywało tak, że na dobre dopiero po Nowym Roku Rosjanie zaczynali kupować polskie jabłka. Zobaczymy, co się stanie na początku przyszłego roku, jednak wszystko wskazuje na to, że tym razem Rosjanie nie odpuszczą i - nie chcę być tu złym prorokiem, bo sam jestem sadownikiem - sytuacja może być dramatyczna - mówi Wojciech Borzęcki, radny sejmiku świętokrzyskiego i prezes grupy producenckiej "Sad Sandomierski". Przyznaje również, że nie dziwi się oburzeniu sadowników i protestom, które miały miejsce kilka dni temu.
Dzisiaj sytuacja jest taka, że cena jabłka konsumpcyjnego, czyli tego najwyższej jakości, kształtuje się na poziomie 40 groszy, jeśli w ogóle sadownik ma go gdzie sprzedać. W ubiegłym roku ta cena wynosiła nawet 1,2 zł. Z kolei cena jabłka przemysłowego oscyluje wokół kilkunastu groszy i w obu przypadkach są to ceny znacznie poniżej kosztów produkcji, a paradoksalnie sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że tegoroczne plony jabłek były bardzo wysokie. To wszystko może, niestety, doprowadzić do bankructwa części producentów, a w konsekwencji spowodować niszczenie sadów i niższe wpływy podatków do gmin. Rolnicy nie zarobią, to kupią mniej nawozów, środków ochrony roślin, sprzętu itp. To będzie cios dla całej branży.
- Dlatego unijny program rekompensat, który miał pomóc sadownikom przetrwać ten najgorszy okres, był dalece nietrafiony. Można odnieść wrażenie, że został żywcem zaadaptowany na polski grunt z zachodnich krajów Unii Europejskiej, z tym że tam wszystkie rekompensaty są wypłacane za pośrednictwem organizacji producentów lub grup producentów, a u nas ktoś wpadł na pomysł, aby wypłacać je bezpośrednio rolnikom. Dlatego powstał chaos i w konsekwencji stosunkowo niewielu rolników skorzystało z tej pomocy. Już w momencie wejścia programu w życie brakowało konkretnych przepisów wykonawczych, a nawet zagwarantowanych kwot, które rolnicy mieli dostać za owoce. Tak zorganizowanie działanie nie mogło się powieść - dodaje W. Borzęcki.
Jako przykład podaje rolników zrzeszonych w jego grupie producenckiej. Grupa zrzesza 82 sadowników i początkowo połowa z nich zadeklarowała przystąpienie do programu, jednak później wszyscy się z tego wycofali, między innymi dlatego, że musieli podpisać deklarację, że zgadzają się na zmianę ceny owoców. Pierwotnie mówiło się o rekompensatach na poziomie około 70 groszy za jabłka przeznaczone na tzw. cele charytatywne i około 24 groszy za owoce niezbierane, zniszczone w sadzie. Do dzisiaj nie wiadomo jeszcze, jakie te kwoty ostatecznie będą. (...)
Józef Żuk
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz