Tekst publikowany jest w ramach Wirtualnej Biblioteki "TN" na kwarantannę. Artykuł pochodzi z 21 grudnia 2017 r. nr 51/52.
Andrzej Pietrzyk z Łopatna pod Iwaniskami, w swojej długiej sportowej karierze zdobył ponad sto medali. Wiele z nich wywalczył podczas najbardziej prestiżowych zawodów - mistrzostw Europy, świata oraz igrzysk olimpijskich. W osiągnięciu sukcesu nie przeszkodziło mu kalectwo z którym zmaga się od urodzenia, ani fakt, że ciężkie treningi zawsze musiał godzić z codzienną pracą na roli.
Po paraolimpiadzie w Albertville belgijska telewizja przeprowadzała krótkie wywiady ze zwycięzcami biegu narciarskiego na 5 km. Jedno z pytań dotyczyło planów urlopowych - tego, w jaki sposób sportowcy mają zamiar odpocząć po trudach przygotowań do startu na igrzyskach. Złoty medalista - Francuz - mówił, że wybiera się na Wyspy Kanaryjskie. Fin, który stanął na drugim stopniu podium, także miał lada moment wyruszyć na egzotyczne wakacje.
- A ja, jak tylko wrócę do domu, będę musiał założyć gumowe buty i wozić obornik na pole - powiedział Andrzej Pietrzyk, który w tej rywalizacji wywalczył brąz.
- Widziałem konsternację na twarzy tłumacza. Chyba nie był do końca pewien, czy mówię serio, czy żartuję. Ale taka właśnie była prawda - wspomina dziś olimpijczyk.
OD LEKKOATLETY DO NARCIARZA
Niewielkie Łopatno rozłożyło się mniej więcej w połowie drogi z Iwanisk do Bogorii. Okolica jest tu bardzo mocno pofałdowana. Wokół, jak okiem sięgnąć, widać mniejsze lub większe pagórki, które zimą, gdy pokryje je biały puch, idealnie nadają się do szusowania na nartach. Tu właśnie, na obrzeżach Gór Świętokrzyskich, zaczynał swoją przygodę ze sportem bohater tej historii.
Andrzej Pietrzyk urodził się w 1958 roku. Bez prawej dłoni. Kalectwo nie przeszkodziło mu jednak, by później w najwyższej rangi turniejach biegowych wygrywać z pełnosprawnymi rywalami. Rodzice o rok wcześniej posłali go do szkoły podstawowej w pobliskim Wygiełzowie, bo obawiali się, że może mieć trudności z opanowaniem pisania. Niepotrzebne, bo ze wszystkim radził sobie świetnie. Niebawem okazało się, że w niepełnosprawnym, kilkuletnim chłopcu, drzemie spory talent sportowy. Z powodzeniem występował w szkolnej drużynie siatkówki i koszykówki. To z nimi święcił swoje pierwsze, młodzieńcze sukcesy.
Będąc uczniem Liceum Ogólnokształcącego w Ćmielowie wstąpił w szeregi działającego tam klubu lekkoatletycznego i zaczął trenować biegi przełajowe. Po raz pierwszy stanął na podium zawodów szczebla wojewódzkiego.
Przełom w jego sportowej karierze nastąpił w połowie lat 70. Był już wówczas nauczycielem SP w Dziewiątlach. - Pojechałem na kurs pedagogiczny do Nowego Targu - wspomina. - W tym samym czasie odbywało się tam akurat zgrupowanie kadry sportowców niepełnosprawnych. Po raz pierwszy dowiedziałem się, że coś takiego w ogóle istnieje. Niedługo potem przyłączyłem się do nich.
Początkowo Andrzej Pietrzyk poświęcił się lekkoatletyce. Trenował rzut oszczepem, pchnięcie kulą oraz biegi długodystansowe. Na międzynarodowych zawodach w niemieckim Lipsku wywalczył złoty medal w wieloboju. Sukces ten nie zapewnił mu jednak miejsca w reprezentacji kraju na Igrzyska Paraolimpijskie w Arnhem.
Rozgoryczony, za namową przyjaciół postanowił diametralnie zmienić uprawianą dyscyplinę. Wybrał biegi narciarskie, które wkrótce stały się jego wielką pasją i zapewniły mu triumfy na najbardziej prestiżowych światowych zawodach.
- Jako lekkoatleta po raz ostatni wystartowałem na zawodach międzynarodowych na początku lat 80. To było w Ochrydzie, w dawnej Jugosławii. Potem oddałem się nartom, które zresztą uwielbiałem od małego - mówi.
NA ROLKACH DO OPATOWA
- Zawsze niecierpliwie czekaliśmy z kolegami na pierwszy śnieg. Mieliśmy nawet własną skocznię, na której szybowało się na odległość dwudziestu kilku metrów - opowiada olimpijczyk. - Dziś też rekreacyjnie lubię pobiegać lub pojeździć na deskach, ale wtedy, gdy wyczynowo uprawiałem narciarstwo, trenowałem naprawdę ostro. Miałem taki kalendarzyk, który pewnie nawet teraz jeszcze gdzieś w szafie by się znalazł, i w nim odnotowywałem wszystkie treningi. W ciągu roku tylko dwie strony pozostawały w nim niezapisane: Boże Narodzenie i Wielkanoc. A poza tym ćwiczyłem dzień w dzień. Często wieczorami na rolkach goniłem do Opatowa i z powrotem. Niezależnie od pogody.
Żona Andrzeja Pietrzyka, Danuta, wracała kiedyś autobusem z pracy. Było już ciemno, lał deszcz. W pewnym momencie mijali biegnącego skrajem szosy człowieka. - Jak mu się tak chce - skomentował kierowca. - Wariat chyba, żeby w taką pluchę ganiać. - Ten "wariat", to jest mój mąż. Wicemistrz świata - powiedziała pani Danuta.
Na prestiżowych zawodach niepełnosprawni sportowcy startują w grupach odpowiadających rodzajowi i stopniowi kalectwa. W swojej, Andrzej Pietrzyk niemal od początku kariery nie miał sobie równych. Aż dwudziestokrotnie zdobywał tytuł mistrza Polski w narciarstwie biegowym. Kilkanaście razy brał udział w sławnym Biegu Piastów. Ostatnio był na nim jeszcze niedawno.
W 1984 roku po raz pierwszy wystartował w Zimowych Igrzyskach Paraolimpijskich. Odbywały się w Innsbrucku. Ze stolicy Tyrolu nie przywiózł co prawda medalu, lecz dwukrotnie plasował się tuż za podium. W biegu na 20 kilometrów był czwarty, w sztafecie 4 x 5 kilometrów z Marianem Damianem, Kazimierzem Suchockim i Krzysztofem Strusiem zajęli piąte miejsce.
Dwa lata później, podczas mistrzostw świata w szwajcarskim Salen wywalczył brąz w biegu na 10 kilometrów. Kilku sekund zabrakło do tego, aby znaleźć się w gronie zwycięzców na dystansie 20 kilometrów.
Andrzej Pietrzyk mówi z uśmiechem o sobie, że jest niekwestionowanym królem czwartych miejsc. Kolejny raz o krok od medalu znalazł się podczas igrzysk w 1988 roku, które, podobnie jak poprzednio, rozgrywane były w Innsbrucku. Dwukrotnie był tam czwarty: w biegu na 10 i 20 kilometrów. Niekorzystna passa przełamana została dopiero cztery lata później we francuskim Albertville.
WRESZCIE MEDAL
- Kiedy w latach 80. wyjeżdżało się na zachód Europy, dla wielu to był szok. Lotnisko Okęcie, w porównaniu choćby z tym w Zurychu, wypadało fatalnie. Bywało nie raz, że ktoś jechał na zawody i zostawał tam na stałe. Ja nigdy o tym nie myślałem - przyznaje A. Pietrzyk.
Igrzyska Paraolimpijskie w Tignes - Albertville (1992 rok) były trzecią tej rangi imprezą sportową, w której startował zawodnik z Łopatna. Tu odniósł swój największy życiowy sukces. Dwa brązowe medale: indywidualny (w biegu na 5 kilometrów) oraz w sztafecie 4 x 5 kilometrów, wspólnie z Marianem Damianem, Marcinem Kosem i Janem Kołodziejem.
- Rywalizacja, zwłaszcza w sztafecie, była nieprawdopodobna - wspomina olimpijczyk. - Dość powiedzieć, że jeden z fińskich zawodników nie wytrzymał tempa, zasłabł i został przewieziony helikopterem prosto z trasy do szpitala. Nam się udało. Wyprzedzili nas tylko Niemcy i Norwegowie.
Ekipę naszych zachodnich sąsiadów wspierał wówczas sławny biathlonista Oelsner, który po wypadku motocyklowym przeniósł się do paraolimpijskiej reprezentacji Niemiec.
KIBICUJE JUSTYNIE
- Zachęcony sukcesem, bezpośrednio po powrocie z Francji, rozpocząłem intensywne przygotowania do następnych zawodów - mówi Andrzej Pietrzyk. - W ciągu dwóch lat dzielących olimpiadę w Albertville od następnej w Lillehammer przebiegłem łącznie grubo ponad 10 tysięcy kilometrów.
Start na igrzyskach w Norwegii nie został wszakże uwieńczony sukcesem. Na kilka tygodni przed rozpoczęciem zawodów mistrz z Łopatna rozchorował się. Przewlekła grypa uniemożliwiła mu doszlifowanie formy. W rezultacie najlepszym jego wynikiem podczas całej imprezy było ósme miejsce w biegu na 5 kilometrów techniką klasyczną.
W 1998 roku wyjechał na piątą w swojej karierze olimpiadę - do japońskiego Nagano. Tym razem zajmował już lokaty poza pierwszą dziesiątką. Był dwunasty w biegu na 5 kilometrów i biathlonie na dystansie 7,5 kilometra. Osiemnastą pozycję wywalczył ponadto w biegu na 10 kilometrów techniką dowolną.
Z powodzeniem startował jednak nadal na zawodach krajowych.
- Teraz trzymam kciuki za Justynę Kowalczyk - mówi utytułowany zawodnik. - Podziwiam ją, bo wiem najlepiej, ile wyrzeczeń kosztuje utrzymywanie wysokiej formy przez tak długi czas. Skuteczne rywalizowanie w tej dyscyplinie ze Skandynawami nie jest prostą sprawą. Pamiętam kiedyś jakieś ważne zawody w szwedzkim Falun. Przyjechał król, ściskał dłoń zwycięzcom. Byłem wtedy trzeci, a oprócz mnie w pierwszej dziesiątce sami Norwegowie, Szwedzi i Finowie. Oni po prostu mają to we krwi.
TROFEA NA STRYCHU
Przez ponad 15 lat Andrzej Pietrzyk pełnił funkcję sołtysa swej rodzinnej miejscowości. Jak podkreśla, mimo że zdarzyło mu się być w wielu ciekawych miejscach, nigdzie indziej nie zdecydowałby się zamieszkać na stałe. Czasem żałuje tylko, że w Łopatnie nie ma już zimą tyle śniegu, co kiedyś.
W okolicy jest powszechnie znany. Już nie sołtysuje, ale ciągle udziela się w straży i, jak dawniej, prowadzi gospodarstwo. Próbował trochę z agroturystyką, hodował konie pod siodło.
Prywatnie aż bije od niego skromność. Siedzimy w kuchni i rozmawiamy o olimpijskich sukcesach. Mówię, że chętnie zobaczyłbym medale, przynajmniej te najważniejsze, z igrzysk. Odpowiada, że lata temu spakował je w karton i wyniósł na strych, choć pewnie każdy inny eksponowałby je na honorowym miejscu. W końcu jednak deklaruje, że poszuka. Wraca po kilkunastu minutach i uśmiecha się przepraszająco. Gdzieś się zapodziały...
RAFAŁ STASZEWSKI
CZYTAJ TAKŻE: - W Hollywood powstał o nich film - Biskup, co głowę nisko nosił |
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz