24-letni GRZEGORZ ZEŻUŁA z Tarnobrzega (na zdjęciu) walczy o powrót do pełnej sprawności po wypadku. Udowadnia, że nawet jeśli lekarze kreślą czarne scenariusze i nie dają zbyt dużych szans na wyzdrowienie, dzięki sile woli i ambicji można dosłownie stanąć na nogi.
Grzesiek 1 stycznia 2011 roku został potrącony przez samochód. Obrażenia, które odniósł, były poważne. Półtora miesiąca był nieprzytomny. Gdy w końcu jego stan się ustabilizował i po raz pierwszy otworzył oczy, usłyszał od lekarzy, że ma połamaną miednicę. - Pierwsze diagnozy były obiecujące. Lekarze mówili, że miednica się zrośnie i jeszcze będę biegał- mówi Grzesiek. Z tarnobrzeskiego szpitala przewieziono go do Otwocka. Tam dowiedział się, że ma uszkodzony kręgosłup.
- Lekarze powiedzieli, że na tę chwilę najważniejsze jest, żeby nerwy się odbudowywały, żebym wrócił do sprawności. Odesłali mnie do Konstancina na rehabilitację - wspomina nasz rozmówca. Była połowa marca - dwa i pół miesiąca od wypadku. - Po trzech miesiącach rehabilitacji byłem w stanie zrobić krok, może dwa i to w chodziku, a byłem tak zmęczony, jakbym przebiegł maraton. Usłyszałem, że jestem skazany na jazdę na wózku.
Skazany na wózek? On? Dwudziestodwulatek, który jeszcze niedawno grał w piłkę na poziomie czwartej ligi? - Od dziewiątego roku życia grałem w Siarce Tarnobrzeg. Byłem nawet trzecim bramkarzem w pierwszej drużynie. Później złapałem kontuzję i miałem trochę przerwy. Na pierwszym roku studiów wróciłem do piłki. Byłem zawodnikiem Strumyka Malawa. Po pewnym czasie kolana zaczęły mi "siadać" i powiedziałem sobie, że odpuszczę grę w piłkę, bo szkoda byłoby później w wieku trzydziestu lat chodzić o ku-lach. A stało się tak, jak się stało. Mając 22 lata wylądowałem na wózku- śmieje się ze złośliwego losu.
Gdy przestał grać w piłkę, miał więcej czasu na poświęcenie się innej pasji - kibicowaniu. Grzesiek jest kibicem tarnobrzeskiej Siarki. Aktywnym, takim, który wspiera drużynę dopingiem i jeździ za nią po kraju. Jego koledzy z trybun od czasu wypadku zorganizowali już niejedną akcję, z której dochód przekazali na rehabilitację. Pomagają do dziś. Gdy organizują jakąś imprezę, dochód przeznaczają na rehabilitację Grześka, gdy produkują, a później sprzedają kibicowskie gadżety - tak samo. I tak nieprzerwanie od dwóch lat.
Po wypadku pierwszy raz pojawił się na stadionie 27 sierpnia 2011 roku, na meczu z drużyną Karpat Krosno - historycznym, bo pierwszym, na którym kibice zostali wpuszczeni na nową trybunę. W minionym roku był na wszystkich meczach wyjazdowych Siarki, na które organizowane były grupowe wyjazdy, a także na meczach zaprzyjaźnionych klubów, takich jak Wisła Sandomierz i Wisłoka Dębica oraz na turnieju kibiców Jagielloni Białystok.
- To nie jest tak, że po wypadku można kibicować tylko przed telewizorem, że pozostaje tylko siedzieć w domu i oglądać ligę angielską. Koledzy pakowali mój wózek do busa, autokaru, czy bagażnika samochodu i po prostu jechaliśmy na mecz. Wózek nie był żadną przeszkodą. Trzeba było tylko chcieć się ruszyć- opowiada Grzesiek. - Życie jest za krótkie, żeby siedzieć w domu. To, że miałem wypadek niczego nie przekreśla. Wózek to nie jest wyrok. Trzeba próbować żyć, tak jak żyło się wcześniej. Trzeba coś robić, wyznaczać sobie jakieś cele - oczywiście na miarę swoich aktualnych możliwości. Ja mam cele w życiu i zobaczymy, na ile uda mi się je zrealizować.
Grzesiek nie dał wiary opiniom lekarzy. Do domu wrócił po ośmiu miesiącach od wypadku. Kontynuował rehabilitację i ciężko nad sobą pracował. Po półtora roku wstał z wózka i zaczął chodzić o kulach. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz