31 marca dla MARTY BAJUR (na zdjęciu) i trójki jej dzieci - OLIWII, DOMINIKA i PATRYKA - mieszkających w miejscowości Skwirzowa w gminie Łoniów był najtragiczniejszym dniem w życiu. Pożar strawił ich dom. Czteroosobowa rodzina została bez dachu nad głową.
Około godziny 15, kiedy Marta była jeszcze w pracy, zatelefonował do niej młodszy syn Dominik. Mówił, że wrócił ze szkoły i jest głodny. Mama poleciła mu pójść do kuchni i przyrządzić sobie płatki z mlekiem. Kiedy Dominik wszedł do kuchni, usłyszała w słuchawce przeraźliwe: "Mamo, pali się! Pali się!"
W pierwszym momencie kobieta pomyślała, że to niemądry żart chłopca, lecz połączenie zostało przerwane. Próbowała oddzwonić, ale telefon był zajęty. Nie wiedziała, że mały Dominik właśnie wzywa straż pożarną. Marta postanowiła natychmiast wrócić do domu. Koleżanka zaproponowała, że ją podwiezie, aby było szybciej. Już w pobliżu ronda w Łoniowie Marta dostrzegła dym, który unosił się w okolicach jej miejsca zamieszkania. Wtedy zrozumiała, że niestety, syn nie żartował. Właśnie płonął jej dom, a w środku mogły znajdować się jej dzieci. Na miejscu zastała grupę ludzi gaszących budynek wodą ze studni. Za moment pojawili się strażacy, ale ogień zdążył zająć już dach domu i stojący obok garaż.
- Zbiegli się sąsiedzi, jacyś chłopcy wracający ze szkoły rzucili plecaki i gasili ogień wodą ze studni. W pierwszym momencie chciałam wszystko uratować, wynosiłam z budynku pełnego dymu co się dało. Później, kiedy strażacy gasili ogień, zabroniono mi się zbliżać. Bezradnie stałam i patrzyłam, jak płonie cały mój dobytek - opowiada Marta, z trudem powstrzymując łzy. Za każdym razem, kiedy wraca wspomnieniami do tamtego popołudnia, przeżywa wszystko na nowo. Rozpacz ściska jej gardło. - Całe to zdarzenie bardzo przeżyły przede wszystkim dzieci. Mały Dominik po dramatycznych przeżyciach wciąż budzi się w nocy z krzykiem.
Na szczęście w pożarze nikt nie ucierpiał. Kiedy Dominik, uczeń 5 klasy szkoły podstawowej, wezwał straż pożarną, obudził także swojego starszego brata, którego po powrocie ze szkoły bolała głowa i położył się spać. Chłopcom udało się wyjść z budynku, zanim rozpętało się prawdziwe piekło. Dominik zdążył zabrać tylko swoje ukochane korki, które dostał niedawno za bardzo dobrą grę w miejscowej drużynie piłkarskiej. Chłopcy uratowali także psa, który został uwięziony przez rozprzestrzeniający się ogień w budzie znajdującej się w pobliżu płonącego garażu.
Straż pożarna stwierdziła, że przyczyną pożaru było zwarcie przestarzałej instalacji elektrycznej. Wprawdzie ogień nie strawił całego budynku, ale przepalone zostały belki stropowe. Cały dach jest zniszczony. Budynek grozi zawaleniem. Pracownicy nadzoru budowlanego orzekli, że do użytku nadają się tylko murowane ściany zewnętrzne domu. Aby nadawał się on do ponownego zamieszkania, dach, strop i ściany wewnętrzne należy rozebrać i postawić od nowa. (...)
Joanna Dudek-Juda
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz