Zamknij

Strajk, który dobił komunę [Reportaż 2018]

18:23, 04.01.2019 TN Aktualizacja: 18:28, 04.01.2019
Skomentuj

Wydawało się, że w latach 80. ekipie gen. Jaruzelskiego udało się ostatecznie przekonać większość Polaków, że jakikolwiek opór społeczny nie ma sensu i czas skończyć z mrzonką o niezależnym związku zawodowym. I wtedy w Hucie "Stalowa Wola" wybuchł wielki strajk o relegalizację "Solidarności".

(Przypominamy najlepsze teksty 2018 roku, opublikowane na łamach Tygodnika Nadwiślańskiego. Tekst pochodzi z TN numer 34(1945) z 23 sierpnia 2018 roku)

Mija dokładnie trzydzieści lat od wydarzeń, które szef "Solidarności" w latach 90. Marian Krzaklewski nazwał "czwartym gwoździem do trumny komunizmu". We wstępie do książki Dionizego Garbacza o stalowowolskim strajku pisał, że pierwszym "gwoździem" były strajki lubelskie w 1980 r., drugim - strajki sierpniowe w 1980 r., trzecim - strajki śląskie i Stoczni Gdańskiej w 1988 r. "I wreszcie ten czwarty, w Stalowej Woli, jeden z najważniejszych, bo w wielkim zakładzie zbrojeniowym. Był zaskoczeniem dla Polski, tym większym, że o wydarzeniach w HSW przez długi czas milczały komunistyczne środki przekazu"

- przypominał Krzaklewski na dziesięciolecie stalowowolskiego protestu.

Ale znaczenie tego strajku nie było docenione również w III RP. W oficjalnych kalendariach działalności podziemnej NSZZ "Solidarność", które ukazywały się już w wolnej Polsce, próżno było szukać poszerzonych informacji o tym symbolicznym "czwartym gwoździu".

MARAZM I NIEWIARA

Jeżeli ktoś dzisiaj mówi, że w drugiej połowie lat 80. XX w. polskie społeczeństwo wrzało gniewem, a w lasach jacyś "solidarnościowi strzelcy" czekali tylko na rozkaz przewodniczącego Lecha Wałęsy, by zaatakować partyjne komitety, to jest albo bajarzem, albo historycznym ignorantem. Niestety, bolesna "prawda czasu" nie przystaje do wielu współczesnych opisów.

Fatalna sytuacja ekonomiczna i brak perspektyw rozwoju społeczno-gospodarczego Polski spowodowały katastrofalny spadek nastrojów, a w efekcie emigrację setek tysięcy młodych, przedsiębiorczych ludzi. Jedni uciekali do Włoch i Niemiec, lądując w obozach, inni próbowali w tej krajowej biedzie jakoś się urządzić. I to nie chęć gwałtownego zburzenia komunistycznego porządku, ale kupno na kartki kawałka szynki dla dziecka czy "wystanie" w wielodniowej kolejce po meblościanki, były codziennością tych, którzy w okresie "jaruzelszczyzny" próbowali walczyć o swoje ideały, choćby kolportując podziemną bibułę. W drugiej połowie lat 80. wydawało się, że siermiężna rzeczywistość PRL ostatecznie zwyciężyła.

Dobrze zdawali sobie z tego sprawę działacze "Solidarności" w HSW, którzy w tamtym czasie nie porzucili nadziei na legalizację związku. "Kryzys działalności podziemnej odczuliśmy na przełomie 1986 i 1987 roku. Coraz mniejsze składki, coraz mniejszy kolportaż, coraz mniej pomysłów w TKZ-cie (Tymczasowej Komisji Zakładowej - przyp. PN)" - wspominał przed laty Wiesław Wojtas na spotkaniu działaczy podziemnej "S" w HSW. Ludzi ubywało, mówił, bo zaczynali wątpić, że konspiracja ma jeszcze jakiś sens.

W październiku 1987 r. działacze związkowi w HSW postanowili utworzyć jawny Komitet Założycielski NSZZ "Solidarność" Pracowników HSW, który złożył wniosek w Sądzie Wojewódzkim w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu o ponowną rejestrację związku.

Czesława Szpytma: "To było pokazanie Polsce i światu, że my dalej o tej "S" myślimy. My właśnie, a nie tylko Wałęsa i Tymczasowa Komisja Krajowa oderwana od ludzi". Ignacy Dziura: "Grupa ludzi postanowiła, że wyłazimy na powierzchnię i normalnie działamy. Oświadczenie, że podejmuję jawną działalność podpisałem imieniem, nazwiskiem i nazwą wydziału". Władysław Liwak: "Potem SB i dyrekcja ruszyły do ataku. Stosowali różne metody: rewizje, nachodzenie i pilnowanie w pracy, rozmowy, ostrzeżenia, zastraszanie. (...). W stosunku do mnie wojewoda nie mógł wyjść z zadziwienia, jak prawnik może tak łamać prawo". Wiesław Wojtas: "Obstawiono nasze domy, dwie osoby przeniesiono do gorszej pracy, ale grupa była dobra i nie było wyłomów".

21 kwietnia 1988 r. doszło do zorganizowanego przez "Solidarność" wiecu w HSW, na który przyszło około 5 tys. osób. To był sukces okupiony przez Wiesława Wojtasa i Wiesława Turasza dyscyplinarnym zwolnieniem z pracy.

Na 29 kwietnia hutnicza "S" zapowiedziała strajk w obronie zwolnionych liderów. Ponieważ termin był znany, dyrekcja kombinatu wcześniej wysłała na szkolenia 300 najbardziej aktywnych osób, części odebrała przepustki, więc poszli okupować dom kultury. 22 sierpnia o godz. 7 rano koło narzędziowni zebrało się kilka tysięcy osób. Wydawało się wtedy, że protest ma oparcie w załodze huty. Jednak po 31 godzinach strajku, któremu towarzyszyła płynąca z głośników głośna antystrajkowa propaganda, prowokacje SB i zastraszanie ludzi przez administrację HSW i prokuraturę, na placu boju pozostało 70 osób, w tym kilkanaście kobiet. W tej sytuacji protest zakończono. Z pracy wyrzucono kolejnych pięć osób.

Marek Bąk, współorganizator strajku, nie miał wątpliwości, że popełniono wtedy mnóstwo błędów: "Nie zdobyliśmy żadnego pomieszczenia do okupacji. Nie było żadnego kontaktu z miastem, nie było jedzenia, ludzie spali na betonie, wszystko było robione »na żywca«. Na dłuższą metę nie miało to sensu".

Ale z tych złych doświadczeń wkrótce wyciągnięto wnioski.

RAZEM Z GDAŃSKIEM

Po serii petycji do dyrekcji w sprawie zwolnionych, 7 lipca 1988 r. w hucie odbył się wiec. Pojawiło się ultimatum, w którym "S" zapowiedziała, że jeżeli dyrektor nie przywróci ludzi do pracy, to w czasie wizyty Gorbaczowa w Polsce w Hucie "Stalowa Wola" będzie strajk. Dyrekcja się jednak nie ugięła, więc 13 lipca związkowcy próbowali wywołać strajk na wydziale Z-2, ale ludzie nie chcieli o tym słyszeć. Później okazało się, że stanął jeden mały wydział - prototypownia na OBRMZ. To właśnie dzięki niemu zwolnionych przywrócono do pracy.

Lech Wałęsa ogłosił, że 22 sierpnia stanie Stocznia Gdańska. W hucie, choć nie byli jeszcze przygotowani, ustalili plan działania. Wisław Wojtas mówił później, że potrzeba było jeszcze dwóch miesięcy na pełne zorganizowanie się, ale skoro pojawiło się wezwanie, to ich obowiązkiem było iść na strajk.

- Taktyka protestu była tak przygotowana, aby zrobić coś ważnego na jego początku i możliwie długo nie dać się złamać. Liczyłem na 200 osób, ponieważ po wcześniejszych protestach wiedziałem, że tylu pracowników stanie po stronie Komitetu Strajkowego. Chcieliśmy pokazać Polsce naszą wielką wiarę w "Solidarność". Uważaliśmy, że nawet gdyby miała stanąć tylko narzędziownia - mieliśmy tam wielu oddanych ludzi, a sam wydział otoczony był przez inne duże zakłady i w ten sposób trudny do spacyfikowania przez ZOMO i wojsko - musimy ten strajk rozpocząć - w rozmowie z dziennikarzem "TN" wspominał Wiesław Wojtas, przewodniczący Komitetu Strajkowego NSZZ "Solidarność" w Hucie "Stalowa Wola".

Sierpniowy protest zaczęło najwyżej trzysta osób na narzędziowni, remontowym i starej kuźni. I tym razem strajku nie poparła załoga kombinatu. Czesław Garbacz: "Wtorek to był dzień kryzysowy, był o tyle przygnębiający, że ludzie wchodzący i wychodzący z pracy chowali się pod parasole i uciekali na drugą stronę chodnika. (...) To było dla nas druzgocące. Odczucia były takie, że nie mamy żadnych szans, bo nie ma poparcia z zewnątrz, ludzie uciekają od nas, jak od zadżumionych". Przychodziły żony, płakały, mówiły, że będzie pacyfikacja. W środę, po wieczornym apelu, okazało się, że na strajku w HSW zostało niespełna 70 osób.

TYLKO POD TYM ZNAKIEM

W czwartek doszło do przełamania. Nastroje w hucie zaczęły sprzyjać strajkującym. Ludzie zaczęli przedzierać się do nich coraz odważniej, choć narzędziownia była otoczona kordonem. W dodatku dyrekcja ogłosiła piątek i sobotę dniami wolnymi od pracy, więc ludzie dotychczas bierni wobec wydarzeń zaczęli rozumieć, że strajk ma zostać odizolowany, a prawdopodobnie później spacyfikowany.

Wiesław Wojtas: "Wziąłem 56 ludzi i poszliśmy pod bramę trzecią. Za nią był kordon milicji i ZOMO, gaziki milicyjne, a za nimi zebrało się ze trzy tysiące ludzi. Zaczęliśmy do nich wołać: »Chodźcie z nami«. Oni krzyczeli: »Solidarność, Solidarność«. Z tysiąc osób się do nas przyłączyło".

Ale prawdziwy cud nastąpił w czasie wiecu, który W. Wojtas zwołał w czwartek pod narzędziownią, kiedy pracownicy HSW wychodzili po I zmianie. Czesława Szpytma: "Wtedy oni wznieśli ten krzyż zrobiony na narzędziowni i pod wpływem pieśni i tego krzyża coś się w ludziach przełamało. (...) Pamiętam ktoś mi powiedział, że cokolwiek dyrekcja zrobi, to się obróci przeciwko niej, bo myśmy z Bogiem zaczęli". Władysław Liwak: "To było niesamowite, od piątku było takie poparcie miasta, że ludzie spali pod hutą żeby w razie czego bronić, całe noce pilnowali. Jak tylko szła pogłoska, że ma być pacyfikacja, to ludzie z miasta gonili, żeby bronić". Do strajku zaczęły przyłączać się kolejne wydziały huty.

Wielką pracę wykonał ks. Edward Frankowski, który podczas kazań wzywał do poparcia strajku, dostarczania żywności i pomocy medycznej. A później, wraz z innymi duchownymi, odprawił pod bramą nr 3 mszę, w której obok strajkujących wzięło udział kilka tysięcy mieszkańców miasta i okolic.

W tym czasie na poligonie w Nowej Dębie władza gromadziła "ludzi i środki". Na ulicach Stalowej Woli wojsko dawało pokaz siły, a nisko lecący helikopter próbował wywołać panikę wśród okupujących bramę trzecią HSW. Jacek Koralewski: "Ale oni się nie przejmowali, brali się za ręce i robili takie wielkie kolisko, niby lądowisko. To był potężny strajk...".

Ludzi nic już nie mogło przerazić, takie mieli poczucie siły.

POCHÓD JAKIEGO NIE BYŁO

Za przerwaniem strajku na życzenie Lecha Wałęsy głosowało 14 członków Komitetu Strajkowego, przeciw było 9, czterech wstrzymało się. Strajk zakończył się bez udzielenia przez dyrekcję gwarancji bezpieczeństwa dla jego uczestników. Czesława Szpytma: "W ludziach był nastrój niesamowicie bojowy, choć ostatnia noc była niesłychanie dramatyczna przez samobójstwo Turbakiewicza (oficera SB - przyp. PN)".

1 września 4,5 tysiąca strajkujących połączyło się pod bramą HSW z 5 tysiącami mieszkańców Stalowej Woli i okolic. Władysław Liwak: "Na mieście były tłumy, pamiętam taki moment, że cały blok wyszedł na balkony i skandował »Solidarność! Solidarność!«. Później szacowano, że kiedy pochód ulicami miasta dotarł wieczorem do kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Królowej Polski, liczył około 30 tys. ludzi. Witał ich proboszcz Edward Frankowski pamiętnymi słowami: »Nielegalny proboszcz wita nielegalnie strajkujących«."

Jesienią 1988 r., kiedy Lech Wałęsa dogadywał z komunistami obrady "okrągłego stołu", 60 pracowników HSW otrzymało wezwanie do odbycia ćwiczeń wojskowych w osławionej karnej jednostce w Czerwonym Borze. Pojechało czterech, a 56 zwróciło wezwania do Komisji Uzupełnień w Nisku. Zawiozła je Ewa Kuberna, która rzuciła papiery na biurko i wyszła z WKU.

W samej hucie lawinowo rosły szeregi "Solidarności". Dyrekcja już na to nie reagowała. Wiesław Wojtas powiedział w wywiadzie dla "TN": - Oni widzieli tysiące ludzi pracujących ze znaczkami "Solidarności" i biało-czerwonymi opaskami na ubraniach roboczych. I już nic zrobić nie mogli.

PIOTR NIEMIEC

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

PolaczekPolaczek

0 0

Kiedy Polaczki zaczną żyć dniem dzisiejszym a nie tylko historiami. Do historii w Polsce zawsze się dorabiało filozofię. 19:03, 04.01.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%