W powiecie stalowowolskim trwa rozbójnicza seria. Kolejnym jej epizodem były sceny niczym z gangsterskiego filmu, jakie rozegrały się na początku minionego weekendu. W piątek około godz. 18 do pomieszczenia sklepowo-kasowego stacji paliw "Pegaz" pomiędzy Stalową Wolą a Sandomierzem, przy ruchliwej DK 77 w Turbi w gminie Zaleszany, wkroczył zamaskowany mężczyzna.
Kominiarka, czarny kaptur, czarne rękawiczki. W wyciągniętej daleko przed siebie dłoni - przedmiot przypominający pistolet. Słowem: groźnie. Zażądał pieniędzy. Pracownik stacji odparł zdecydowanie, że żadnych pieniędzy w kasie nie ma. Napastnik powtórzył żądanie i natychmiast, najpewniej chcąc podkreślić swą determinację, oddał w jego kierunku strzał z trzymanej w ręku broni.
Na szczęście - gazowej. W tym momencie 36-letni sprzedawca nie wytrzymał. - Jak już padł strzał, wiedziałem, że to broń gazowa - mówi. - Strzelał jeszcze kilka razy, być może licząc, że upadnę albo spanikuję. Nic z tych rzeczy.
Pan M.M. (nie chce, aby podawać jego nazwisko i robić mu zdjęcia), oddzielony od napastnika ladą, nie bał się, że dojdzie do bezpośredniego zwarcia. Zrewanżował się bandziorowi... tym samym, posyłając w jego kierunku strumień gazu z ręcznego miotacza, po który udało mu się sięgnąć.
Czy się bał? Nie było czasu, mówi, bo to był ciąg szybkich sekwencji: "akcja-impuls-reakcja". Bandyta, zaskoczony takim obrotem sprawy, zrobił w tył zwrot i wziął nogi za pas.
M.M. rzucił się za nim, aby go wypchnąć z pomieszczenia. Wpadł w chmurę wystrzelonego wcześniej gazu i to w zasadzie jedyny uszczerbek, jakiego doznał: załzawione oczy. Bandyta rozpłynął się w ciemności.
Policjanci z komendy w Stalowej Woli zjawili się na miejscu napadu błyskawicznie. Pies tropiący podjął ślad, ale po kilkuset metrach zgubił go. To się zdarza, kiedy tropiony np. wsiada do jakiegoś pojazdu bądź na rower. Mimo to policjanci nie przerywali akcji. Partol penetrujący okolice napadu już w kilkadziesiąt minut po incydencie natknął się na mężczyznę o rysopisie odpowiadającym temu, jaki podał pracownik stacji.
- Choć był zamaskowany, od razy domyśliłem się, kto to jest- mówi M.M. - Zdradziła go prawie dwumetrowa postura, charakterystyczne ruchy i gesty. No i oczy, które było widać przez otwór kominiarki. Znałem je, ten koleś zaglądał tu od czasu do czasu jako klient. Wskazałem policji, kim on najprawdopodobniej jest. (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz