Jeśli filmy Stanisława Barei są teraz dla młodych ludzi pierwszym źródłem wiedzy o idiotyzmach PRL-u, to nasze prawnuki rozpoznawać będą szaleństwa umysłowe pierwszych dziesięcioleci III RP po lekturze pozostawionych w archiwach decyzji urzędniczych. Tytułowy "bombina bombina" to kumak nizinny, gatunek płaza przypominający niewtajemniczonym miniaturową ropuchę.
I to właśnie ta niepozorna żabka, wraz z motylkami - szlaczkoniem szafrańcem i modraszkiem telejusem, stanęły na drodze szczęścia pani Moniki, mieszkanki gminy Radomyśl na Sanem.
Kobieta uwierzywszy zapewne w apele najpotężniejszych europejskich autorytetów, że życie na ziemi może wkrótce zginąć z nadmiaru CO2, postanowiła zasilić dom w prąd elektryczny ze źródeł alternatywnych, ograniczając w ten sposób spalanie tak znienawidzonego przez obrońców środowiska węgla kamiennego.
Pani Monika postanowiła więc zainstalować na dachu domu panele fotowoltaiczne, które należą do wielkiej rodziny odnawialnych źródeł energii (OZE). Są one w zgodnej opinii obrońców klimatu, jak i osób, które uważają globalne ocieplenie za ideologiczny wymysł radykalnych lewicowców, najbezpieczniejszymi dla środowiska urządzeniami produkującymi energię elektryczną. I w dodatku niewzbudzającymi wielkich emocji, jak choćby farmy wiatrowe czy urządzenia wykorzystujące do produkcji energii zieloną biomasę. (W ostatnich latach szeroko informowaliśmy na łamach "TN" o protestach społecznych związanych choćby z budową wiatraków na terenach gmin Kolbuszowa i Obrazów czy biogazowni w gminie Dzikowiec.)
Jednak paneli na dachu domu ustawić się pani Monice nie udało, a to z powodu niekorzystnej wystawy, uniemożliwiającej skutecznie "zbieranie" cennych promieni słonecznych. W każdym razie ta niemiła okoliczność nie zraziła jej do proekologicznej fotowoltaiki. Zdecydowała, że mikroinstalację o mocy 39,96 kW postawi na własnej łące obok drugiej o mocy 99,36 kW, zajmując w sumie powierzchnię nieprzekraczającą 40 arów. Dla zachowania szczególnej dbałości o przyrodę, projekt przewidywał wpięcie instalacji bezpośrednio z paneli do linii niskiego napięcia na najbliższym słupie energetycznym, bez użycia transformatora, który musiałby stanąć na ziemi. W grunt miały być wbite jedynie stalowe profile o sześciometrowym rozstawie między rzędami, na których opierałaby się konstrukcja nośna paneli.
Przed panią Moniką pojawiła się również okazja, by wesprzeć plany inwestycyjne dotacją ze środków zewnętrznych. I chyba wtedy zaczęły się problemy. (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz