Zamknij

Wciąż jestem w Polsce...

11:48, 18.12.2013 TN Aktualizacja: 12:03, 18.12.2013
Skomentuj

Do smutnego dzisiaj Rozwadowa, a jak on mówi - do najjaśniejszego miejsca swojego dzieciństwa, JAN ŚLIWIŃSKI (na zdjęciu) wraca z godną podziwu wiernością. Za każdym razem utrwala na fotografiach znikające z roku na rok ślady dawnych lat, ludzi, miejsc, zdarzeń.

Kilka lat temu wyburzono drewniany dom przy ulicy Kochanowskiego 18,w  którym  po  tułaczce  wojennej  mały  Jaś zamieszkał  z  rodzicami,  braćmi  i  babcią. Z  Rozwadowa  zniknęły  też  ślady  licznej rodziny matki - Tarczyńskich, Ciołkoszów, Drozdów - której członkowie dawno temu rozpierzchli  się  po  świecie.

Ale  właśnie Rozwadów, a nie Rawa Ruska, w której urodziłem się w 1940 r., jest dla mnie ważną częścią mitu beztroskiego dzieciństwa, okresem najmilej wspominanym, miejscem, do którego tęsknię, często wracam pamięcią i przyjeżdżam podczas pobytów w Polsce - mówi Jan Śliwiński, malarz i dekorator teatralny, od ponad trzydziestu lat mieszkający i tworzący w Chicago, który pracował w Krakowie w okresie największej świetności Teatru Ludowego w Nowej Hucie i Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej.

Podczas wernisażu wystawy obrazów malarza z Chicago, jaki odbył się w SDK w Stalowej Woli w połowie listopada, w szczelnie wypełnionej  sali  wystawowej  można  było zaobserwować  grupę  nieco  zagubionych, chyba nienawykłych do takiej scenerii starszych panów, którzy co chwilę podchodzili do bohatera wieczoru, oddając się wspólnie z nim nostalgicznym wspomnieniom. - Z tymi moim rozwadowskimi kolegami grałem w piłkę na szkolnym podwórku i łowiłem ryby w Sanie. Do dzisiaj nie straciliśmy kontaktu, jak pan widział, stawili się na wystawę  niemal  w  komplecie  - tłumaczy  Jan Śliwiński, bardzo dumny z tego, że starzy druhowie wciąż go wspierają.

Dzieciństwo  artysty  skończyło  się  szybko,  zaraz  po  śmierci  matki  w  1953  roku. Z  Rozwadowa  wyjechali  wtedy  i  ojciec, i jego czterej synowie. Jaś trafił do ciotek, które los i nieubłagana logika dziejów przegnała ze Lwowa do dalekiego Wrocławia. Tam  chodził  do  szkoły  podstawowej,  by w  osiemnastym  roku  życia  zdać  egzamin do Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie, który stał się dla niego bliskim miastem na kolejne 23 lata życia.

 - I chyba jest bliski do dzisiaj, przez wspomnienia, przyjaciół, pracę, atmosferę.  Nawet  teraz  mieszkałem  u  syna mego  dawnego,  już  nieżyjącego  przyjaciela i  mentora,  wybitnego  malarza,  rzeźbiarza i grafika Mariana Kruczka. Pewnie pan zna jego  słynne  reliefy? -  pyta  i  zaraz  zaczyna opowiadać o dokonaniach swego mistrza. Z klasy Jana Śliwińskiego w Liceum Plastycznym  w  Krakowie  wyszła  cała  grupa znanych  twórców,  m.in.  wybitny  fotografik Wacław Klag, mistrz filmu animowanego Jerzy Kucia, rzeźbiarka Helena Łyżwa, od lat tworzący we Francji malarz Sasza Stawiarski, a przede wszystkim aktor Jerzy Trela, słynny Gustaw-Konrad z legendarnych "Dziadów" Konrada  Swinarskiego  w  Starym  Teatrze. (Obu artystów - malarza i aktora - od blisko sześćdziesięciu lat łączy serdeczna przyjaźń. Jerzy Trela obiecał koledze przyjazd do Stalowej Woli na kolejną wystawę.)

Wszyscy spotkali się kilka lat temu w Nowohuckim Centrum Kultury na głośnej wystawie Jana Śliwińskiego "Powroty". I pewnie wspominali, jak ich kolega, przeżywający na początku kariery zawodowej kłopoty mieszkaniowo-finansowe,  "waletował"  na poddaszu teatru. I inne życiowe perypetie, nieobce  wielu  młodym  krakowskim  artystom... (...)

Piotr Niemiec

Więcej w papierowym wydaniu "TN".

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%