Będą, oj będą mieć nowi gospodarze miasta i powiatu solidny "zgryz", usiłując rozwiązać problemy związane z błędami przy sprzedaży zabytkowego, XVIII-wiecznego dworku-niedworku, a właściwie - przydworskiej oficyny w charzewickim parku w Stalowej Woli.
Poza kwestiami finansowymi i prawnymi, które od kilkunastu miesięcy paraliżują pozornie prostą transakcję, pojawiły się w wyniku wyborczego rozdania nowe zupełnie kwestie polityczne i polityczno-towarzystko-personalne, mogące mieć wpływ na bieg zdarzeń w przyszłości. Pozytywny, albo negatywny.
Budynek, przypomnijmy, należał w zamierzchłych czasach do powiatu sandomierskiego, będąc siedzibą szkoły ogrodniczej. Udało się go przejąć na majątek powiatu stalowowolskiego, ale obiekt wciąż był budynkiem szkolnym. Za sprawą czynionych już od początku minionej kadencji samorządowej rewolucji w sieci placówek szkolnictwa ponadgimnazjalnego, szkołę z charzewickiego parku wyprowadzono, wtapiając ją w struktury zmodernizowanego Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 3.
Budynek, po latach dość beztroskiej eksploatacji, opustoszał. Starostwo nie miało zamiaru ani w zabytkowe mury inwestować, ani ponosić niemałego kosztu utrzymania pustostanu. Ani tym bardziej pozostawać nadal odpowiedzialnym prawnie za obiekt znajdujący się na liście konserwatorskiej, stanowiący cząstkę narodowego dziedzictwa podlegającą ochronie. Logicznym ze wszech miar wydawał się być scenariusz, że rękę wyciągnie po tę okazałą oficynę miasto Stalowa Wola, od lat koncentrujące w swym ręku składniki niegdysiejszych włości księstwa Lubomirskich, w tym - nieruchomości w obrębie parku charzewickiego. Przez pewien czas istniała nawet koncepcja rewaloryzacji całego kompleksu i przydania mu praktycznych funkcji, czyli tchnięcia życie w zatęchłe mury. Z powodów, które już na naszych łamach roztrząsaliśmy, gmina Stalowa Wola nie skorzystała z przysługującego jej prawa pierwokupu i odstąpiła od nabycia zabytkowego budynku.
Starostwu, któremu to ręce rozwiązało, pozostała więc droga inna, rynkowa. Jedynym, który wyraził zainteresowanie uczestnictwem w ogłoszonym przez starostwo przetargu, był miejscowy przedsiębiorca-restaurator Paweł Madej, mający już w Stalowej Woli okazałe obiekty gastronomiczne. W oficynie, zamyślił sobie, może śmiało powstać kolejna perła w tworzącej się koronie. I to na jakże atrakcyjnych warunkach!
Rzeczoznawca wprawdzie wycenił zabytek na 1,2 mln zł, ale była to tylko część biznesowej prawdy. Drugą część przegapili na amen urzędnicy starostwa, zapominając zupełnie, iż polskie prawo w sytuacji, kiedy przedmiotem transakcji jest obiekt zabytkowy, nakazuje sprzedającemu zastosować 50-procentową bonifikatę. W ogłoszeniu przetargowym zamieściło więc starostwo pełną cenę, i urzędnicy już w myślach liczyli, na co wydadzą "dużą bańkę" z ogonkiem. Prezydent miasta, który budynku kupić nie zamierzał w trybie pierwokupu, po wielokroć ostrzegał, aby nie iść tą drogą, bo kupujący oficynę tylko narobi sobie kłopotów. W domyśle: miasto nie pójdzie mu na rękę w takiej zmianie planu zagospodarowania, aby mógł zabytek przerobić na hotel lub knajpę.
Przedsiębiorca oficynę mimo to kupił, ale od razu zagrał z zaskoczonym starostą kartą bonifikaty. Była to gra o spore pieniądze. Oznaczała, że zamiast 1,2 miliona, budżet starostwa wzbogaci się o 600 tysięcy. Starosta raz dwa przetarg unieważnił i... rozpisał natychmiast nowy, ale już z ceną wywoławczą dwa razy wyższą. Zdarza się, że rzeczoznawcom w tak niedługim czasie zmienia się optyka, jaką posługują się przy wycenie nieruchomości... Wyszło tak, by po 50-procentowej bonifikacie móc uzyskać zaplanowane w budżecie powiatu 1,2 miliona.
Paweł Madej już do drugiego przetargu nie wystartował, czemu się trudno dziwić. Po co miałby kupować po raz drugi coś, co już raz kupił. Pchnął sprawę do sądu, żądając unieważnienia drugiego przetargu i wydania mu przedmiotu zakupu. Wieść gminna niesie, że P. Madej wynajął sobie do prowadzenia sprawy mecenasów ze "stajni" takich stołecznych tuzów jak Zbigniew Ćwiąkalski i Roman Giertych. Sąd wpierw nakazał wstrzymać powtórny przetarg (bo nie powinno się sprzedawać po raz drugi tego, co się już raz skutecznie sprzedało), a następnie nakazał wydanie przedmiotu zakupu, czyli budynku z kawałkiem okalającego go terenu.
Teraz zbliża się wyznaczony przez sąd termin, w którym powinno to nastąpić... Sprawa zatoczyła jeśli nie koło, to elipsę przynajmniej. Teoretycznie. Paweł Madej, prywatny przedsiębiorca-restaurator i hotelarz, w międzyczasie wszedł do Rady Miejskiej. Z tej samej listy PiS, z której wybory wygrał prezydent miasta, z której wywodzi się miażdżąca większość radnych miejskich, i z której wywiódł się nowy starosta powiatowy, mający zresztą w radzie powiatu silną koalicję opartą o bezwzględną większość szabel "made in PiS". (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz