Antonina Maniowa wychowała kilka pokoleń tarnobrzeżan. Uczyła ich języka polskiego, ale też tego, żeby w życiu byli dobrymi ludźmi. Przez 25 lat pracowała w Szkole Podstawowej nr 1. Nikt nie wiedział, że zanim trafiła do Tarnobrzega, cudem uszła z życiem z rzezi Polaków na Kresach Wschodnich. Dopiero dziś jej syn Andrzej opowiada o losach swojej rodziny.
- Nasz ród wywodził się z tego regionu. Pradziadek był budowniczym, stawiał kościoły, między innymi w Baranowie Sandomierskim i w Racławicach koło Niska. Potem wyjechał na wschód Galicji, do Lwowa, a następnie jeszcze dalej, do Brodów. Tam się osiedlił - opowiada Andrzej Mania.
Polacy, obok austriackich, niemieckich i czeskich urzędników c.k. monarchii Franciszka Józefa, stanowili na tamtych terenach elity. Należała do nich również rodzina Maniów. Z zapamiętanych przez pana Andrzeja rodzinnych opowieści wyłania się obraz świata dawno zapomnianego. Świata dobrych obyczajów, eleganckich spotkań, rautów, wieczorków tanecznych i balów.
"Porządek tańców na wieczorku dnia 27 lutego 1897. Przed północą: Polonez, Walec, Kadryl 1, Polka franc., Mazur 2, Polka maz., Kadryl 2, Sir Roger. Po północy: Walec (panie wyb.), Mazur 2, Krakowiak, Lansyer, Kolomyjka, Polka franc. Kadryl 3, Galopada" - Andrzej Mania pokazuje jeden z wielu zachowanych w rodzinnym archiwum karnecików z wypisanymi nazwami tańców i nazwiskami kawalerów, którzy poprosili o nie. Klimat zaginionego świata przypomina też elegancki pamiętnik prababci z wpisami i rysunkami znajomych i przyjaciół z końca XIX wieku, pełen dedykacji po polsku i niemiecku...(wel)
Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu "TN".
Małgośka05:35, 18.10.2018
0 0
Pierwsza pani z prawej strony w jasnej sukience to moja babcia, która uczyła biologii 05:35, 18.10.2018