Podczas majowej sesji tarnobrzeskiej Rady Miasta debatowano na temat funkcjonowania nowego systemu gospodarowania odpadami komunalnymi, który obowiązuje od 1 lipca minionego roku. Dyskusja rozpoczęła się od peanów na cześć prezydenta Norberta Mastalerza, połączonych z sugestiami, że nasz tygodnik niepotrzebnie w przeszłości "martwił się", czy władze Tarnobrzega postawią na właściwego "konia" w wyścigu firm, które zapowiadały, że chcą w naszym regionie wybudować tak zwane regionalne instalacje przetwarzania odpadów.
W tym miejscu na chwilę musimy wrócić do połowy roku 2012. Miejski Zakład Komunalny ze Stalowej Woli, chcąc zrealizować swoje plany, potrzebował unijnej dotacji, której otrzymanie warunkowano przedstawieniem deklaracji, że jego zakład będzie obsługiwać obszar zamieszkany przez co najmniej 150 tysięcy osób. Z tego powodu do podpisana stosownego porozumienia namawiano włodarzy ościennych gmin (obiecując w zamian różne korzyści).
Tarnobrzeg jako jedyny pomóc MZK nie chciał. Dlaczego? Prezydent N. Mastalerz mówił wówczas między innymi, że czeka na realizację podobnego projektu przez firmę, której tutejszy samorząd jest udziałowcem, a więc spółkę ASA. Różnice w przekazie medialnym dotyczące planów obydwu firm były wówczas dość wyraźne, ponieważ stalowowolanie szeroko opowiadali o swoich zamierzeniach.
Od tarnobrzeskiej firmy przez długi czas nie dało się natomiast wyciągnąć żadnych konkretnych deklaracji. Przenieśmy się z powrotem na ostatnią sesję Rady Miasta. Radny Wacław Golik, przypominając nasze artykuły na temat tych śmieciowych dylematów władz Tarnobrzega (i trzymając w ręce ich kserokopie), mówił, że "dzięki rozsądnemu i perspektywicznemu" działaniu N. Mastalerza miastu udało się uniknąć przystąpienia do wspomnianego międzygminnego porozumienia. Podkreślał przy tym, że "wielką sztuką jest mieć dobrego nosa i nie ulegać populizmowi i obietnicom, które może składać każdy".
- Tego zakładu nie ma, nie wiadomo, jak długo będzie trwać jego budowa i czy w ogóle powstanie- mówił radny. - Uniknęliśmy obietnic pisanych palcem na wodzie. Na chwilę obecną nie zyskalibyśmy nic, przystępując do tej spółki.
Radny zapomniał chyba jednak, że stawianie przez władze miasta na spółkę ASA - w której zresztą jest zatrudniony - wcale strzałem w dziesiątkę nie było. Sam prezydent na początku minionego roku zapewniał mieszkańców Nagnajowa, którzy sprzeciwiali się budowie przez tę firmę zakładu w pobliskim Machowie, że dzięki temu, że powstanie on akurat tutaj, tarnobrzeżanie będą płacić za śmieci mniej, niż w sytuacji, gdy byłyby one wożone w inne miejsce.
Niedługo później okazało się jednak, że ASA wcale tarnobrzeskiemu samorządowi najniższej ceny nie zaoferowała. Przegrała przetarg z konsorcjum firm, w skład którego wchodzą firmy Santa Eko, Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Nowej Dębie i... MZK Stalowa Wola. Konsorcjum to złożyło ofertę o 2,6 miliona niższą od spółki ASA, i to właśnie dzięki temu tarnobrzeżanie dziś za śmieci segregowane płacą 6 złotych lub 10 za niesegregowane (od osoby).
Sprawa nie jest więc tak oczywista, jak to przedstawił radny Wacław Golik. Nie jest też zresztą prawdziwe jego stwierdzenie, że mieszkańcy Tarnobrzega płacą za odbiór odpadów najmniej w regionie. Mniej płacą bowiem na przykład mieszkańcy gminy Grębów - odpowiednio 5 i 8 złotych.
Nieprzystąpienie do sojuszu ze Stalową Wolą i tamtejszym MZK jako sukces przedstawiał także sam Norbert Mastalerz. - Pamiętam przynajmniej dwóch radnych zżymających się, jaka to spotka nas katastrofa i ile to mieszkańcy nie zapłacą za śmieci, choćby tylko z tego względu, że prezydent-samobójca nie zapisał się w owczym pędzie do grupy trzymającej śmieciową władzę pod nazwą MZK - mówił prezydent.
Zaznaczył przy tym, że miał zamiar przypomnieć nasze artykuły o śmieciowych dylematach sprzed dwóch lat. O tym, że stawianie na firmę ASA okazało się naiwnością, już jednak nie wspomniał. (...)
Rafał Nieckarz
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz