Jeśli bohater tego tekstu ma pretensje do opieszałości organów ścigania, to teraz może z ręką na sercu powiedzieć, że jak sąd chce, to można wydać wyrok w niespełna trzy miesiące. I to w bardzo trudnej sprawie gospodarczej.
Przedsiębiorca Wiesław Wojtas ze Stalowej Woli mógł w połowie stycznia 2015 r. przeczytać w pisemnym uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego VI Wydział Gospodarczy w Rzeszowie, że został "podstępnie wprowadzony w błąd" zawierając umowę notarialną i składając oświadczenie woli w przedmiocie przystąpienia do spółki "Stalwo" sp. z o.o. Znaczy to, że umowa notarialna, którą podpisał w dobrej wierze ze swoimi biznesowymi partnerami, i na mocy której stracił firmę zbudowaną przez siebie od podstaw, jest nieważna. Tak jak nieważne jest jego oświadczenie woli o przystąpieniu do spółki, do której wniósł majątek.
Niemal dokładnie rok temu, na początku stycznia 2014 r., opublikowaliśmy materiał pt. "Od przyjaciół chroń nas...". Jego bohater Wiesław Wojtas, legendarny działacz solidarnościowego podziemia w Stalowej Woli, udekorowany przez Prezydenta RP Krzyżem Oficerskim OOP, opowiedział dziennikarzom historię swojej likwidowanej właśnie firmy.
Zakład Ślusarsko-Mechaniczny w Stalowej Woli uruchomił w lipcu 1989 r. W garażu obok domu zaczął produkować to, co "dużym" produkować się nie opłacało. Z roku na rok zwiększał zatrudnienie i asortyment wyrobów. W końcu zaczął oglądać się za nową siedzibą firmy i w połowie lat 90. kupił przy ul. Przemysłowej kawałek terenu z ruiną budynku. W ciągu roku postawił dużą halę i w końcu "Zakład Produkcyjno-Usługowy "Stalwo" Wiesław Wojtas zaczął funkcjonować w cywilizowanych warunkach. Później kosztem ponad miliona złotych kupił i wyremontował część hali dawnego wydziału Z-2 HSW przy ul. Grabskiego. Uruchomienie nowego zakładu nastąpiło w kwietniu 2008 r. Ale wkrótce rozpoczął się kryzys i robota skończyła się dosłownie z dnia na dzień.
Po nawiązaniu współpracy ze spółką Polimex-Mostostal S.A. przez krótki okres w firmie "Stalwo" nastąpiło uspokojenie nastrojów. Kryzys jednak nie ustąpił, rynek dramatycznie się skurczył, a mniejsi producenci rozpoczęli bratobójczą walkę.
- W branży działał efekt domina, upadek jednej firmy powodował upadek kolejnych, rosły nasze zobowiązania - tłumaczył.
W 2012 r. nie dostał kredytu, więc postanowił z synem swego nieżyjącego przyjaciela (właścicielem firmy, z którą kooperował i wobec której miał dług) wejść w spółkę. Powstała ona 15 listopada 2012 r. pod nazwą "Stalwo" sp. o.o. Nasz bohater objął w niej 49 proc. udziałów, wnosząc aportem swoje dwa zakłady oraz środki trwałe o łącznej wartości 3,7 mln zł. Był święcie przekonany, że wnosi do niej nie tylko aktywa, ale również własne zobowiązania wobec wszystkich kontrahentów, w tym również do firmy należącej do syna przyjaciela, a teraz swojego nowego wspólnika.
Później sąd w Rzeszowie stwierdził, że Wojtas "otrzymał zapewnienie, że dzięki połączeniu sił firma będzie prężnie się rozwijać, spłaci wszelkie zobowiązania oraz zacznie przynosić zyski". Ale tak się nie stało. Bo choć przez cztery miesiące Wojtas był prezesem "Stalwo", to jednak został odsunięty od działalności przez ludzi większościowego udziałowca. Dzisiaj jest przekonany, że pomysł przystąpienia przez niego do spółki (i wniesienie całego swojego przedsiębiorstwa) miał na celu przejęcie dorobku jego życia.
Jak czytamy w 31-stronicowym uzasadnieniu wyroku SO w Rzeszowie: "Działania prokurentów zmierzały zaś do jak najszybszego ogłoszenia likwidacji spółki, aby sprzedać zakład powoda. Manipulacja długiem spółki miała doprowadzić do przekroczenia 50 proc. kapitału zakładowego tylko po to, aby ogłosić upadłość "Stalwo" sp. z o.o.
- Od początku marca rozmawialiśmy o podziale spółki i nawet 19 kwietnia 2013 r. u notariusza podpisaliśmy wstępny podział. Niestety, był to ich dalszy podstęp, abym się nie zorientował w docelowym planie. Manipulowali długami tak, aby tylko na zadłużeniu za jeden miesiąc działalności, tj. grudzień 2012 r., zdobyć prawne podstawy do ogłoszenia likwidacji - tłumaczy dzisiaj W. Wojtas.
Wiosną 2013 r. zdarzenia potoczyły się już bardzo szybko: prezesowi nie udzielono absolutorium, a większościowy udziałowiec podjął decyzję o likwidacji spółki i ustanowił jej likwidatora. W końcu W. Wojtasowi zakazano wstępu na teren firmy, którą zbudował własnymi rękami.
Wystąpił więc do Sądu Okręgowego w Rzeszowie z pozwem o unieważnienie aktu notarialnego, którym powołana została spółka "Stalwo". Efektem tego było ogłoszenie przez likwidatora sprzedaży obu zakładów, należących wcześniej do Wojtasa. A przy okazji - jak podkreśla - wyprzedaż mienia należącego wyłącznie do niego.
Jeśli bohater tego tekstu ma pretensje do opieszałości organów ścigania, to teraz może z ręką na sercu powiedzieć, że jak sąd chce, to można wydać wyrok w niespełna trzy miesiące. I to w bardzo trudnej sprawie gospodarczej.
Teraz, kiedy bohater tego tekstu ma już korzystny dla siebie wyrok SO w Rzeszowie będzie starał się odzyskać chociaż część majątku, który wniósł do spółki "Stalwo".
- Wraz z pozwem o unieważnienie aktu notarialnego wystąpiłem także o zabezpieczenie majątku przed sprzedażą. Sąd Okręgowy odmówił, ale Sąd Apelacyjny w Rzeszowie uchylił orzeczenie i zabezpieczył zakłady. Ale nie maszyny. Stwierdził, że nie ma dowodów, aby weszły aportem do spółki. Zakład przy ul. Przemysłowej został sprzedany przed tym wyrokiem wspólnikowi pozwanego, a więc tylko ten przy ul. Grabskiego został zabezpieczony - poinformował nas W. Wojtas. (...)
Piotr Niemiec
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz