Tak ocenia czas poświęcony boksowi jedna z legend i najbarwniejszych postaci polskiego sportu, olimpijczyk LUCJAN TRELA, który zdecydował się zakończyć swą trenerską karierę, i którego 25 lipca oficjalnie pożegnał w UM prezydent ANDRZEJ SZLĘZAK (obaj na zdjęciu), prywatnie wielki fan boksu.
Niewiele brakowało, aby sportowa kariera Lucjana Treli potoczyła się absolutnie inaczej. Był świetnie zapowiadającym się piłkarzem stalowowolskiej "Stali". Nawet już miał w ręku powołanie do piłkarskiej kadry Polski juniorów.
Ze swoim niewielkim wzrostem, zwinnością i błyskawicznym refleksem był na boisku niczym błyskawica. Dlaczego poszedł jednak w inną stronę, dlaczego zdecydował się na inną dyscyplinę sportu? Ciekawość, mówi. Obozy dla pięściarzy organizowano nad morzem, chciał zobaczyć trochę świata. Kto miał dać taką szansę chłopakowi z wielodzietnej, ośmioosobowej rodziny, gdzie nigdy się nie przelewało? Sport mu tę szansę dał. Zawsze to z satysfakcją podkreśla. On tę szansę tylko wykorzystał. Jak mówi, ciężką harówką. W klubie trenował dwa razy dziennie, w kadrze - trzy razy po dwie godziny, bo taki trening jest najbardziej efektywny.
Pierwszą walkę stoczył, jak doskonale pamięta, w ramach "bokserskiego pierwszego kroku" w Przeworsku. Miał siedemnaście lat i zaledwie kilka tygodni treningów. - Powiedzieli mi: będziesz miał wyniki, zatrudnimy cię w hucie - wspomina. Miał. Zdobył mistrzostwo województwa będąc jeszcze uczniem zawodówki. "Oni", działacze dotrzymali słowa. Dostał etat gońca w HSW. Miał swoje własne pieniądze.
W swej 18-letniej zawodniczej karierze stawał między linami ringu 275 razy. Aż 220-krotnie arbiter unosił w górę jego rękawicę. W koszulce z białym orłem na piersi wystąpił 16-krotnie, wygrywając aż 11 walk. (...)
Jerzy Reszczyński
Więcej w papierowym wydaniu "TN".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz