Zamknij

Tłumaczenie świata [Reportaż]

21:57, 03.02.2017 TN Aktualizacja: 21:59, 03.02.2017
Skomentuj

Ma na "sumieniu" ponad trzydzieści przetłumaczonych książek. Jego nazwisko widnieje obok wielkich pisarzy i poetów. Mieszka w Sandomierzu, gdzie od tej strony zna go niewielu.

Autorytetem staje się dziś serialowy aktor, opowiadający bzdury polityk lub robiący ludziom wodę z mózgu nawiedzony fanatyk, a mądre, wyważone słowa giną w potoku mowy wypowiadanej bez udziału rozumu. Wiedza, skromność i rozwaga przestały być w cenie, ustępując magii grubego portfela, a ludzie wierni zasadom etyki jawią się dziś jako istoty zupełnie nieprzystosowane do rzeczywistości.

Ten gorzki wstęp jak ulał pasuje do przypadku Mieczysława Godynia - nauczyciela, pisarza i uznanego tłumacza literatury, o którego dokonaniach w Sandomierzu gdzie mieszka, wiedzą jedynie nieliczni. Tym bardziej, że czytelnicy rzadko pamiętają nazwisko tłumacza.

MUZYKA FILOZOFII

Doświadczenie uczy, że niektórzy ludzie idą do celu prosto i zdecydowanie, a inni szukają drogi dłużej. Ale kiedy już ją znajdą, zazwyczaj z niej nie schodzą. Tak było z bohaterem tego tekstu.

Mieczysław Godyń urodził się w 1952 r. w Krakowie. Uściślę jednak, że na świat przyszedł w peryferyjnych Bronowicach, nieopodal dworku, w którym Wyspiański osadził akcję "Wesela". A to całkowicie zmienia optykę dzieciństwa, w którym rozległość łąk i niemal wiejską sielskość od Krakowa dzieliło 20 minut jazdy tramwajem. Talent do języków odziedziczył po pochodzącej ze Lwowa mamie, która, chociaż znała trzy języki obce, pracowała jako księgowa.

Zgodnie z zainteresowaniem poszedł do szkoły muzycznej. Najpierw podstawowej, gdzie uczył się gry na skrzypcach, a potem średniej, w której wybrał dyrygenturę. To była dobra szkoła - nie tylko w sensie edukacyjnym, ale i intensywności nauki, bo oprócz przedmiotów ogólnokształcących program obejmował także przedmioty artystyczne, grę na instrumentach, a w sobotę obowiązkową wizytę w filharmonii. O skali trudności najlepiej świadczy fakt, iż na świadectwie maturalnym Mieczysława wymienione są 32 przedmioty.

Po ukończeniu szkoły średniej zastanawiał się nad kontynuacją muzycznej edukacji, ale przeważyły ciągoty pisarskie i wybrał polonistykę na UJ, co dziś określa jako porażkę, żałując zerwania z muzyką. Studiów polonistycznych zresztą nie ukończył, bo doszedł do wniosku, że ta edukacja nie nauczy go pisarskiej biegłości. Przez kolejne dwa lata szukał swojego powołania, aż znalazł go na studiach filozoficznych. Dziś tego nie żałuje i twierdzi, że właśnie znajomość filozofii i umiejętność myślenia stały się fundamentem jego przyszłości. Tym bardziej, że naukę tę wszczepili mu wolni duchem, tolerancyjni, wybitni humaniści. Tyle tylko, że w tamtym okresie tego typu wartości raczej nie były w cenie, o czym miał przekonać się dość szybko, bowiem odmowa wstąpienia do partii pozbawiła go możliwości pracy na uczelni.

A JEDNAK SANDOMIERZ

Sandomierski rozdział zaczął się od kobiety. Zakochał się w sandomierzance, ożenił się i razem z nią osiadł w tym mieście. Przyznaje, że długo nie mógł się odnaleźć i żył nadzieją powrotu do Krakowa, ale wszystko ułożyło się inaczej. Został więc, polubił Sandomierz i dziś by już stąd nie wyjechał. Kraków wciąż jest mu bliski, ale za bardzo się zmienił. Zbyt wiele ludzi, samochodów, a w powietrzu utrudniający oddychanie smog. Jedzie więc na dzień, dwa, odwiedzi znajomych, powłóczy się po nocnych ulicach, a potem wraca do Sandomierza i bierze się do roboty. Tu, w przytulnym mieszkaniu, wśród licznych obrazów i pamiątkowych bibelotów, a przede wszystkim książek, czuje się najlepiej. Tym bardziej, że ma tylko kilka kroków do ogrodu i warsztatu stolarskiego, w którym najlepiej się odpręża. Oraz oczywiście roweru, bez którego nie wyobraża sobie życia.

Za najszczęśliwszy uznaje kilkunastoletni okres pracy w Collegium Gostomianum oraz Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych. Nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie, że może zostać nauczycielem. Cieszy go serdeczny związek z dawnymi uczniami, którzy dziś, jako dorośli ludzie dają dowody pamięci, podkreślając ważność przekazywanych im wartości. Szczególnym punktem wspomnień z tego okresu jest mówione pismo "Przetak", polegające na tym, że każdy z uczestników spotkania prezentował to, co potrafił najlepiej. Jedni czytali swoje wiersze, inni tańczyli, jeszcze inni grali i śpiewali. Mieczysław zastanawia się nad reaktywacją "Przetaka".

Po drodze, z myślą o dzieciach i uczniach, napisał dwie niewielkie książeczki, które, ze względu na zmysł obserwacji oraz filozoficzno - psychologiczne przesłania, powinien przeczytać każdy... dorosły. (Dżdżownice dłuższe i krótsze, Usłyszeć głos słonia)

Potem Mieczysław przekształcił się w zawodowego tłumacza. Impulsem był zachwyt nad książkami czytanymi w oryginale, którym chciał się podzielić z innymi. Co prawda z czasów studenckich miał już translatorskie doświadczenia, ale ponieważ w tych fachu potrzebna jest biegłość językowa, przez lata szlifował angielski. Nie na żadnych kursach, lecz we własnym zakresie. Przede wszystkim... tłumacząc książki. Z czasem doszedł do takiej biegłości, że mógł wybierać z propozycji wielu wydawnictw. Bliżej związał się z Wydawnictwem "Znak".

TŁUMACZ

Laikowi wydaje się, że tłumaczenie książek to praca wręcz rzemieślnicza. No bo skoro dobrze opanowało się jakiś język, przetłumaczenie książki nie powinno nastręczać żadnych trudności. Tłumaczy się słowo po słowie, słowa łączy się w zdania, a z tych składa się tekst. I co w tym trudnego? Jeśli z pewnym uproszczeniem uznamy, że tego typu metodę przekładu stosować można do pism urzędowych lub tekstów gazetowych, w przypadku literatury sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana.

Dla Mieczysława Godynia tłumaczenie książek to z jednej strony przywilej, a z drugiej obowiązek uczciwości wobec autora i czytelnika. Ten pierwszy powinien mieć pewność, że tłumacz dołożył należytej staranności w przekładzie zarówno treści jak i formy tekstu, a czytelnik, że otrzymał przekład jak najbardziej wierny oryginałowi. Tym bardziej, że tłumaczy się nie tylko słowa, ale i nastrój, klimat kulturowy, rytm i rym. Czasem także to, co pomiędzy wierszami.

Mieczysława irytuje więc znane powiedzenie, iż przekład jest jak kobieta - albo piękna, albo wierna. Zadaniem tłumacza jest, aby przekład był piękny i wierny.

Tłumaczenie książki to w pierwszym rzędzie spotkanie z autorem, ale także z inną kulturą, hierarchią wartości, horyzontem przeżyć. Tłumaczenie to odkrywanie skarbów innego, ale i swojego języka. Bo dobry tłumacz przede wszystkim musi znać własny język, jego giętkość i możliwości przekazu nawet największych zawiłości. Musi umieć znaleźć to najwłaściwsze, najbardziej pasujące słowo, frazę, idiom. A ponieważ jedną z podstawowych zasad jego pracy jest staranność i rzetelność, średniej objętości książkę tłumaczy około 3 miesięcy. Ale bywa, że znacznie dłużej. Istnieją także utwory, których przełożyć się nie da. To znaczy przełożyć tak, aby zachować najcenniejsze atrybuty tekstu. A najtrudniej przekładać poezję, z  jej wyrafinowaną metaforą, znaczeniowym światłocieniem, rytmem i rymem. Czasem tłumaczenie wiersza potrafi zmienić się w obsesję, wywołać stan depresyjny, a potem entuzjazm, że jednak się udało.

Mieczysławowi Godyniowi chyba się udaje, skoro wciąż ma co tłumaczyć. Mogłoby być jeszcze więcej, gdyby nie to, że na swój translatorski warsztat bierze tylko to, co uzna za godne przekładu. W sumie przełożył już około 30 książek bardzo znanych autorów, których wymienianie zajęłoby kawał tekstu. Kto ciekawy, może zajrzeć do Wikipedii, a jeszcze lepiej do biblioteki. Niektórzy autorzy mogli sami ocenić wartość przekładu. Tak jak amerykański pisarz Richard Lourie, który, znając język polski - tłumaczył m.in. Miłosza, pogratulował Mieczysławowi tłumaczenia swojej powieści "Wstręt do tulipanów". Sam najbardziej dumny jest z przekładów filozoficznych książek Hannah Arendt oraz koreańskiego poety Ko Una.

U  Mieczysława Godynia najbardziej cenię skromność i brak patetyzmu. Kiedy wspomniałem coś o wzbogacaniu polskiej kultury, pośrednictwie w przekazywaniu wartości, uśmiechnął się bez słowa. Nie boi się konkurencji. Chciałby, aby było wielu tłumaczy, bo na świecie jest jeszcze tyle wspaniałych książek do przetłumaczenia.

A książka - jak mawiał Anatol France - to przecież świat...

JAN ADAM BORZĘCKI

(TN)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(5)

DariaDaria

0 0

Miałam to szczęście, że Pan Mieczysław wykładał filozofię na studiach. To jeden z tych niewielu wykładowców, którzy przekazują wiedzę na całe życie. Szczególnie przydał mi się wykład o sztuce dyskusji i o miłosierdziu. Pozdrawiam Pana serdecznie! Daria W. 19:20, 04.02.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

Mirosław WójcikMirosław Wójcik

0 0

Jedna z niewielu osób, która jest dla mnie wzorem człowieka w obecnym czasie podłym. Mietku, dziękuję za wszystko. 22:55, 04.02.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

francikfrancik

0 0

o ogromnej wiedzy , skromny i prawdziwy człowiek 11:27, 05.02.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

ArekArek

0 0

Zawsze wspominam go jako świetnego wykładowcę. 15:27, 05.02.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

DorotaDorota

0 0

Nietuzinkowy, prawdziwie poszukujący prawdy i piękna człowiek, który sprawiał wrażenie zapatrzonego w głąb, a jednocześnie bardzo bliskiego swojemu słuchaczowi. Kupiłam książkę Ko Una, widząc jego nazwisko jako tłumacza i znów poczułam to samo. 17:56, 05.02.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%